Już nie o budżet tu chodzi?

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2012-02-14 08:31

Na początku lutego wróciłem z zagranicznego urlopu w całkiem nową rzeczywistość. Pewnie trochę przesadzam, ale jak długo się ogląda CNN czy BBC to po powrocie do kraju można dojść do wniosku, że żyjemy albo w bardzo szczęśliwym kraju, albo a kraju, w którym widzowie chcą być pasieni tabloidowymi treściami. Chodzi mi oczywiście o sprawę „sześciomiesięcznej Madzi” i detektywa Rutkowskiego. Koniecznie z tym określeniem. Wróciłem wtedy, kiedy media dosłownie oszalały. Wiem, że narzucano dziennikarzom ile razy sprawa „sześciomiesięcznej Madzi” ma się pojawić w materiałach.

Szaleństwo? Nie – pieniądze (stąd temat w tym blogu). Ponoć słupki oglądalności/czytelnictwa gwałtownie rosły wtedy, kiedy pojawiała się ta sprawa. A rosnące słupki to przecież więcej reklam i więcej pieniędzy. Co mogli zrobić inteligentni ludzie, którymi są przecież dziennikarze? Nic. Musieli realizować „słupkowe” założenia. Media zachowywały się tak jak władza carska rozpijająca naród. Dawanie konsumentom tabloidalnych treści medialnych kształci tych konsumentów, uczy ich, czego mają w mediach szukać. Jest to działanie zgodne z zasadą „gorszy pieniądz wypiera lepszy”. Car chciał ogłupić społeczeństwo - czy władcy mediów zdają sobie sprawę, że odejście od standardów BBC czy CNN prowadzi nas też w tę stronę? Jak potem będziemy z ogłupiałym społeczeństwem dyskutowali?

Problem z ACTA z pewnością tabloidalny nie jest, ale jakoś jestem pewien tego, że ponad 90 procent protestujących nie wie, przeciwko czemu konkretnie protestuje. Nawet prawnicy podzielili się w ocenie tej regulacji. Tłumaczenie tekstu oryginału na język polski jest ponoć nieudolne, a „skaczący przeciwko ACTA” podczas protestów mają najpewniej znikomą wiedzę prawniczą. Czy to znaczy, że ja regulacje ACTA popieram? Nie, to nie jest prawda. Nie znam (i nie będę się starał poznać) tego porozumienia. Nie moja działka.

Wiem jednak, że ochrona własności intelektualnej jest absurdalnie restrykcyjna. Czas ochrony (np. dzieła literackie 70 lat) jest stanowczo zbyt długi, a ceny, które narzucają koncerny (na oprogramowanie, płyty CD/DVD, leki, nasiona GMO itp.) są najczęściej dramatycznie wysokie. Rentowność 40 i więcej procent w długim okresie ochrony jest wręcz nieprzyzwoita. Dlatego też uważam, że należy protestować nie tyle przeciwko ACTA ile przeciwko wymuszanym przez amerykańskie firmy regulacjom, dzięki którym w USA można niczego nie produkować (ponad 80 procent gospodarki to usługi) i nieźle żyć. Może jednak protesty przeciwko ACTA to początek? Budząca się świadomość?

Wróciłem też do rzeczywistości, w której ustawa refundacyjna, ACTA, fryzjerzy , stadiony i wreszcie rozpoczynająca się dyskusja o systemie emerytalnym (bardzo późna) zmieniła sondaże poparcie dla partii politycznych. Dlaczego piszę o tym w blogu niepolitycznym? Dlatego, że ma to olbrzymie znaczenie dla tego, co napiszę poniżej – chodzi mi o reformę emerytalną. Porażki rządu (nie oceniam, stwierdzam fakt) doprowadziły zarówno rząd jak i samego premiera Donalda Tuska do ściany.

Cofnięcie się rządu w sprawie ustawy refundacyjnej i ACTA doprowadziło do sytuacji, w której mówi się, że rząd pod naciskiem zawsze się cofa. To natychmiast rodzi zdecydowaną chęć obrony kolejnej pozycji. A tą kolejną pozycją jest system emerytalny. W tej sytuacji rząd, który powinien doprowadzić do zgody na linii opozycja (może nie cała, bo całej przekonać się niestety nie da) – biznes – związki zawodowe zaprze się i nie będzie chciał porozumienia. A takie porozumienie jest konieczne. Nie można wprowadzać rozwiązań, którym przeciwne jest 85 procent społeczeństwa. Można, jeśli obniży się ten sprzeciw przynajmniej do 50 procent, a to przecież jest możliwe.

Na początku grudnia napisałem na temat systemu emerytalnego duży tekst(http://kuczynski.blogbank.pl/2011/12/09/ktos-tu-nie-mowi-calej-prawdy/), który nadal jest aktualny (zachęcam do przypomnienia go sobie). Miałem świadomość, że piszę za wcześnie, bo Polska żyła innymi tematami, ale jeśli coś mnie męczy to muszę szybko przelać to na papier. W skróconej wersji tekst pojawił się też w „Gazecie Wyborczej”. Reakcja? Żadna. Interesujące, że twórcy systemu emerytalnego nie chcą się odzywać. Nie tłumaczą, dlaczego okazało się nagle, że nie jest prawdą, iż (jak zapewniali) „system dwu filarowy charakteryzuje odporność na starzenie się społeczeństwa”. Najlepiej schować głowę w piasek.

To zaś umożliwia politykom stosowanie różnych demagogicznych chwytów, które nie znajdują kontry. Dlaczego główny nurt nie protestuje przeciwko jawnym nadużyciom w debacie publicznej to częściowo rozumiem, ale dlaczego milczą dziennikarze? Najczęściej pojawia się fraza „cała Europa podwyższa wiek emerytalny, więc i my musimy” i jeszcze z dodatkiem „Niemcy doskonale się mają, bo wcześniej to zrobili” To są cytaty z polityków (nie ma znaczenia z czyich ust to padło).

Szczególnie nieuczciwy jest ten cytat, w którym wspomina się o Niemczech. Tam rzeczywiście przyjęto reformę (porozumiały się koalicja i opozycja) dawno, bo w 2007 roku. Wprowadza się ją jednak w życie dopiero od tego roku, a wiek emerytalny będzie rósł wolniej niż w Polsce. I z pewnością gospodarka w Niemczech dobrze się rozwija nie dlatego, że w 2007 roku podjęto decyzję o reformie. Z tej samej półki (niskiej) jest argument podsuwany przez drugą stronę. Szef jednej z partii mówi, że mężczyźni żyją w Polsce 72 lata, więc będą pobierali emeryturę przez 5 lat. Owszem, żyją średnio tyle, bo dolicza się zgony niemowląt, wypadki i tym podobne wydarzenia. Jednak, jeśli dożyją do 65 roku życia to żyją jeszcze średnio prawie do osiemdziesiątki. Często popełniany błąd – rok temu, w jednej z telewizji, doktor ekonomii w rozmowie ze mną szermował podobnym argumentem…

Przypominam, że generalnie w Europie obowiązuje inny system emerytalny niż ten obowiązujący w Polsce. W 1999roku wprowadziliśmy system uzależniający wysokość emerytury od uzbieranych składek. Emerytury w zachodniej Europie zależą przede wszystkim od stażu pracy, od wysokości zarobków. W 1999 roku zgodziliśmy się (pewnie nieświadomie) na obniżkę emerytur o około 50 procent. Teraz mówi się nam, że musimy dłużej pracować. W innych krajach europejskich systemu nie zmieniano, a teraz wydłuża się wiek emerytalny. Dlaczego my musimy zmieniać system dwa razy?

Intuicyjnie czuję, że musimy, bo jeśli w przyszłości na jednego emeryta będzie przypadał jeden pracujący to system rzeczywiście zbankrutuje. Poza tym żyjemy dużo dłużej niż za czasów Bismarcka. 20 lat na emeryturze przy założeniu, że pracowaliśmy wcześniej 35-40 to zdecydowanie za dużo. Nie ulega więc wątpliwości, że powinniśmy pracować dłużej. Powinniśmy, ale czy musimy (to duża różnica)? Mam wątpliwości. Tak czy inaczej warto by było, żeby ktoś społeczeństwu wytłumaczył, dlaczego za granicami tylko wydłużają wiek, a u nas zmieniono system i wydłużamy wiek.

W poniedziałek 13. lutego grunt usunął się spod nóg tym wszystkim zwolennikom reformy systemu, którzy mówili o bankructwie budżetu, który trzeba koniecznie chronić zwiększając przychody przez wydłużenie okresu pracy przed emerytura. Tego dnia premier Donald Tusk powiedział, że „chodzi wyłącznie o bezpieczeństwo emerytów, a nie o budżet państwa”. Myślałem, że się przesłyszałem albo że premier się jakoś przejęzyczył, ale tak nie było. Wieczorem w TVN24 (w „Faktach po Faktach”) dokładnie to samo powiedział mister Rostowski. To jak to jest? Budżetowi grozi katastrofa, czy rząd z dbałości o nasze kieszenie chce wydłużyć wiek przechodzenia na emeryturę? A może dlatego chce wprowadzić taką reformę (co zdawał się sugerować minister finansów), że ludzi do pracy będzie za mało? Jedno jest pewne – w nadciągającej dyskusji niemodne będzie powoływanie się na problemy budżetu. A tak niektórzy się zwolennicy reformy się namęczyli …

Teraz mają się rozpocząć konsultacje społeczne. Mają trwać jeden miesiąc, po którym reforma błyskawicznie ma zostać przez Sejm przyjęta. Tak kluczowa reforma przyjęta w tak krótkim czasie? Tak szybko, żeby społeczeństwo się nie zdążyło zorientować/zbuntować? Przecież to jest szalony błąd polityczny, a rynki finansowe nie wymagają od nas aż tak szybkiego działania. Nie będę się na ten temat specjalnie rozpisywał, bo jeszcze pewnie zdążę (nie wierzę w koniec dyskusji po miesiącu), ale muszę napisać, że na miejscu rządu przede wszystkim zachęcałbym Polaków do dłuższej pracy dając jednocześnie szanse na skorzystanie z wcześniejszego odchodzenia na emeryturę. To nie byłby wcale powrót do emerytur pomostowych jak twierdzi to premier. Przypominam, że żyjemy w innym systemie niż ten z wcześniejszymi emeryturami. W systemie zdefiniowanej składki ile wpłacisz tyle dostaniesz.

W tej sytuacji pomysł promowany przez SLD, czyli 35 lat pracy składkowej ( to ważne) dla kobiety i 40 lat dla mężczyzny nie jest bezsensowny. Po tym okresie można wziąć emeryturę mając świadomość, że będzie niska. Można rozważyć też to, żeby taka emerytura była dodatkowo, do 67 roku życia, zmniejszana niejako karnie (mimo, że nie powinna, bo przecież dostaniemy tyle ile zebraliśmy podzielone przez większa ilość lat). Trzeba by założyć, że po przepracowaniu 35/40 lat składkowych można przejść na emeryturę tylko wtedy, jeśli emerytura nie będzie niższa od minimalnej (w innym przypadku budżet musiałby dopłacać). Musiałaby temu towarzyszyć szeroka akcja informacyjna w mediach.

Dzisiaj ludzie nie rozumieją dlaczego powinni dłużej pracować i dlatego 85 procent Polaków jest przeciw reformie. Żeby to zmienić rząd powinien przygotować sensowną ustawę, zachęcającą ludzi bardziej niż zmuszającą do dłuższej pracy. Być może zrobić jakiś ukłon w stronę kobiet. Można zaproponować, że jeśli bezrobocie będzie wyższe od jakiegoś progu to zamraża się wydłużenie wieku emerytalnego. To już jest jakaś marchewka, która pomogłaby ludziom strawić reformę. To oczywiście jest są tylko rzucone od ręki propozycje, do których się nie przyzwyczajam.

Uważam, że podanie do dyskusji „gołej reformy”, w której będzie tylko to, co premier zaproponował w expose i nad którą dyskusja będzie trwała krótko jest poważnym błędem politycznym. Załóżmy, że rząd naprawdę się uprze, a PSL za cenę niewielkich ustępstw w sprawie kobiet (są przesłuchy mówiące o takiej możliwości) będzie głosował z PO. Wtedy reforma wejdzie w życie, co na całe lata da paliwo do proponowania zmian. Następne wybory wygra ta partia, która zaproponuje niekoniecznie najlepsze zmiany, za to z pewnością najbardziej populistyczne. To jest bomba polityczna groźna dla Polski.

Obecnie promowany pomysł referendum na temat tez expose uważam za bezcelowy. Sens dążenia do referendum jednak rozumiem – chodzi o zbieranie poparcie politycznego, a nie o realne przeprowadzenie referendum. Nie wykluczałbym za to przeprowadzenia referendum z sensownymi pytaniami. Można sobie przecież wyobrazić dyskusję (w gronie, które opisałem wyżej), wypracowanie 2-3 wariantów podwyższenia wieku i wtedy podanie tych wariantów pod osąd Polaków. Wtedy nie byłoby pytania typu „czy chcesz być piękny, zdrowy i bogaty”. Decyzja o wydłużenie wieku emerytalnego zostałaby już podjęta, a rolą społeczeństwa byłoby dokonania wyboru metody. Bomba polityczna zostałaby rozbrojona. Czy wierzę przyjęcie takiego rozwiązania? Jestem realistą – jest to (niestety) bardzo mało prawdopodobne.

PS. Na temat rynku nie ma co pisać. Mój wpis z 16. stycznia nadal jest aktualny. Nawet bardziej, bo przez cały styczeń Grecja była w centrum uwagi, a indeksy rosły. Teraz jakaś korekta rynkom się należała, ale 29. lutego jest kolejna aukcja LTRO przeprowadzona przez ECB. Czy można sobie wyobrazić, żeby byki nie pognały rynków w wybranym przez nie kierunku przed tą aukcją, skoro mówi się znowu o olbrzymich pieniądzach? Prawda, że to mało prawdopodobne? O dalszym ciągu hossy zadecyduje to, ile kredytu banki wezmą z ECB. Jeśli więcej niż 500 mld euro (lub podobną kwotę) to hossa będzie trwała. Jeśli zdecydowanie mniej to zobaczymy poważniejszą korektę.

Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/