Kaczka prosto z solarium

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2009-02-20 00:00

To ewenement, że działająca raptem pół roku restauracja zrobiła na nas takie wrażenie. Zarówno smakiem potraw, jak i elegancją wystroju. Także karty win. A wpadliśmy tam przez przypadek, kręcąc się w okolicach ulicy Puławskiej w Warszawie.

Restauracja Villa Rossini

Zaintrygował nas napis Villa Rossini. O tym, żeby twórca słynnego cyrulika pomieszkiwał kiedyś w naszej stolicy, nigdy nie słyszeliśmy. Ale że był niebywałym smakoszem — to owszem.

Głównie to nas zainspirowało do odwiedzenia lokalu. Kiedy już weszliśmy, mieliśmy wrażenie, że znaleźliśmy się w zaczarowanym świecie — pełnym zacisznych i dyskretnych salek. Każda w odmiennym nastroju i charakterze. Przysiedliśmy na parterze.

Zalotne pierożki

Na pierwszy ogień poszły ravioli pełne skorupiakowych aromatów w delikatnym porowym sosie. Dla towarzystwa zaproponowano im w kieliszku austriaka — Gruener Veltliner. Trochę się spłoszyliśmy, bo spod pierożkowych brzuszków czujnie się w nas wpatrywały oczka zielonych szparagów. A one organicznie nie tolerują najmniejszej nawet nutki goryczy w winach. Wykrakaliśmy — zaczęły się przepychanki. Poprosiliśmy o ratunek. Polano niemiecki riesling z Mozeli — legendarnego doktora Loosena. Selection Alexander von Essen, Kabinett, 2003, Rothlai. Zamarliśmy w oczekiwaniu. Szał na trybunach! Wszyscy na talerzu się w nim zakochali. O dziwo, wredne szparagi też.

Potem na stół dumnie wpłynął atlantycki łupacz rozwalony na otomance ze szpinaku, otulony musztardowym sosem. W powiewach koperku, bazylii, dyni. I specjalnie ufryzowanej na tę okoliczność cebuli. Także z podlizującymi się na talerzu wszędobylskimi (gotowanymi) ziemniakami. Dr Loosen porozumiewawczo mrugnął do nas okiem z kieliszka. Co za harmonia smaków!

Chrupiąca skórka

Zaanonsowano pieczoną kaczkę. Przybyła prosto z solarium (czas oczekiwania 75 min., ale trzeba wcześniej zamówić). Była perwersyjnie chrupiąca i podawana w dwóch odsłonach. Najpierw w sosie pieprzowym, później z grzybami. W każdym wcieleniu "smakowo dziewicza", bez żadnych tam ajerankowo-jabłkowych przekładańców. I długiej kąpieli we własnym tłuszczu... Powiało tymiankiem, rozmarynem, szalotką. Gdy podsunęliśmy kaczce pod dziób austriackiego św. Wawrzyńca — Juris-St. Laurent, 2003, Burgenland — z radości zatrzepotała młodymi skrzydełkami. Wyraźnie promieniała.

W oparach calvadosu

Nadeszła pora na deser wieńczący ten wspaniały wieczór. Wybraliśmy aromatyczne naleśniki, spowite oparami calvadosu. Były delikatne i zwiewne, bez kalorycznie napuszonych sosów. W kieliszkach szybko pojawił się tajemniczy nieznajomy. Z naleśnikami — wywołał istne smakowe szaleństwo! Ku zgrozie innych gości publicznie zerwaliśmy z niego maseczkę. Był to Muscat de Beaumes de Venise (2001). Wychodząc, mówiliśmy między sobą, że Villa Rossini to oaza tajemniczych smaków. Na pewno tu wrócimy!

Niemiecka legenda

Dr Loosen, Selection Alexander von Essen, Kabinett 2003, Rothlai

Riesling z Mozeli — pasował nawet szparagom, wyjątkowo nietolerancyjnym dla goryczki w winach.

Płonące naleśniki

Aromatyczne i delikatne

Czymże byłaby kolacja bez deseru? Słodkości w Villa Rossini sprawiły, że wyszliśmy usatysfakcjonowani.

Na Mokotowie

Villa Rossini kryje się we wspaniałej willi przy cichej uliczce. Na trzech poziomach budynku urządzono restauracyjne sale — zagospodarowano też balkony i ogród posesji.

GDZIE?

Restauracja Villa Rossini

ul. Tyniecka 16 A

Warszawa