Krzysztof Penderecki: „To wyjątkowe trio akordeonowe”. Tomasz Stańko: „Po jednej naprawdę krótkiej próbie jestem nimi zafascynowany”. Michał Urbaniak: „Spodobali mi się we wszystkim, co robią”. Motion Trio. W zeszłym roku akompaniowali Bobby’emu McFerrinowi. Właśnie skończyli duże trasy w Stanach i w Rosji. Wchodzą do studia, zaraz potem — koncert w Mediolanie. A kto ich u nas zna?
Jak wiadomo, cyja służy głównie do dręczenia dzieci. Malec siedzi za wielkim jak kamienica akordeonem i przeraźliwymi dźwiękami katuje siebie i innych. Bez akordeonu trudno sobie wprawdzie wyobrazić paryskie kawiarnie, tango, muzykę klezmerską, rosyjskie pieśni czy kapelę Staszka Wielanka — ale to stereotypy.
— Nie byliśmy związani z oficjalnym nurtem muzyki kameralnej, odcinaliśmy się od całej tej otoczki koncertowo-filharmonicznej. Bliżej nam było do kloszardów niż „poważnych” muzyków — opowiada Janusz Wojtarowicz, lider zespołu.
W 1996 roku, po perturbacjach ze składem, zaprosił do współpracy Marcina Gałażyna i Pawła Baranka.
— Wszystko kształtowało się burzliwe, trochę nieświadomie. Rudego znalazłem na ulicy, wywalonego ze studiów. Mnie zresztą też wywalano... Po próbie został — mówi Wojtarowicz
Rudy (Gałażyn) wspomina to zetknięcie ze zdziwieniem:
— Grałem na ulicach w całej Europie, także w Krakowie — na Floriańskiej. Znałem Janusza. Bardzo chciałem z nim pracować. Już po pierwszej próbie poczuliśmy, że to ma sens.
Gałażyn wniósł do zespołu doświadczenie z grania flamenco i żywioł improwizacji, Baranek — wirtuozerię wysokiej klasy. Ale nad wszystkim czuwa Wojtarowicz. Wizjoner.
Tak i owak
— Zacząłem grać, kiedy miałem dziewięć lat. Sześć lat akordeonu w szkole muzycznej... — wspomina Łukasz Guratowski, fan Motion Trio. — Wiedziałem o nich jeszcze wtedy, kiedy nie byli znani. Miałem pewność: to będzie wydarzenie. Sam Guratowski zrezygnował z kariery muzycznej, studiuje prawo.
Maria Pilecka, laureatka konkursów akordeonowych (m.in. we Włoszech i Niemczech), przyznaje, że to ciężki kawał chleba. I dosłownie.
— Instrument waży ze 20 kilo. Rzadko gości w salach koncertowych... Wybrałam stosunki międzynarodowe na Akademii Ekonomicznej — dodaje ze smutkiem.
— W Krakowie zapanowała moda na akordeon, sam się trochę do tego przyczyniłem. Fakt, pomogła tu popularność Astora Piazzoli, w którym lubują się akordeoniści. Ale także w tej „lepszej” muzyce rozrywkowej akordeon zaczyna odgrywać poważną rolę, jak w zespole Toma Waitsa. Do tego folk, zwłaszcza bałkański, no i klezmerzy z krakowskiego Kazimierza... Motion Trio świetnie wyczuło tę tendencję. Poza tym... Oni to robią z miłości do instrumentu — rzecze Jan Poprawa, krytyk muzyczny.
To Poprawa zawiózł ich do Wiednia na sympozjum, które organizował. Byli wydarzeniem III Międzynarodowego Festiwalu Akordeonowego. Wystąpili poza konkursem. Są laureatami prestiżowego Grand Prix 4. Międzynarodowego Konkursu Współczesnej Muzyki Kameralnej im. Krzysztofa Pendereckiego. W jury: Penderecki, Grigorij Żyslin, Robert Aitken, Vera Beths...
— Wygrana niczego nie zmienia. Penderecki podszedł do mnie i powiedział: „Dopiero teraz muzyk ma prawo zacząć się uczyć”. I ja się z nim zgadzam! — wspomina Wojtarowicz.
Zofia Beklen z Wiedeńsko-Krakowskiego Towarzystwa Kulturalnego umożliwiła (także finansowo) wydanie płyty, Wojtarowicz dostał stypendium Prezydenta Miasta Krakowa.
— Usłyszałam ich w Wiedniu, totalne zauroczenie... Z tak różnych elementów stworzyli niepowtarzalną organiczną całość. Pomyślałam: pomogę, bo są tego warci — opowiada Beklen.
By zadbać o wysoką jakość nagrania i uniezależnić się od zewnętrznych producentów, zespół powołał do życia firmę Akordeonus Records, a wcześniej stowarzyszenie pomagające promować grupę. Mają własną stronę internetową. Na forum grupy zarejestrowanych jest ponad 200 użytkowników.
Z dramaturgią
O swoich koncertach mówią, że to muzyczne spektakle z akcją i dramaturgią. Występują w salach koncertowych, teatrach, kościołach, nie omijają koncertów klubowych. Wojtarowicz pisze muzykę do spektakli, zespół ją nagrywa. „Wszyscyśmy z jednego szynela” Rafała Kmity nie schodzi od kilku lat z afisza w Teatrze STU. Także dzięki ich muzyce.
— W Motion jest więcej myślenia i wewnętrznej logiki, niż to mogłoby się wydawać — tłumaczy lider. Ambicje? Zmienić oblicze muzyki akordeonowej.
Co właściwie proponują? Jazz, rock, klasykę, heavy metal? Krytyka podkreśla ich odrębność.
Od pewnego czasu nie ma pytań: co wy gracie? Coraz więcej osób wie, że to muzyka Motion. Po prostu — przypominają sobie z dumą.
Niebo i codzienność
Ostatnią płytę, „Live in Vienna”, opatrzyli podtytułem „Sacrum & profanum”, który świetnie oddaje istotę myślenia o muzyce tej grupy. Z jednej strony dotykają nieba, z drugiej — mają świadomość przemian na świecie. Utworem „Chechenya Sounds of War” zrobili w Austrii furorę. Słuchacze byli wstrząśnięci. Za pomocą trzech akordeonów udało im się oddać kanonadę, wymianę ognia, nalot i bombardowanie, ale także oczekiwanie przed atakiem i żałobę po jego zakończeniu. Manfred Horak z „Jazzzeit” napisał: „Repertuar, pełne swobody wykonanie przekroczyło wszelkie granice znanych dotąd sposobów gry na akordeonie. Taki zespół jak Pink Floyd w celu uzyskania podobnych efektów potrzebował ogromnego wyposażenia, Motion Trio tylko trzech akordeonów”.
— Już dokonali zwrotu w tej muzyce. Akordeon oddycha jak człowiek. Potrafią to wykorzystać. Ma jednak ograniczone możliwości, trudno o zupełną nowość. Efekty sonorystyczne, uderzanie dłońmi o instrument, odgłos klawiszy, wykorzystywane już przez innych — zyskują u nich szczególne brzmienie. To samodzielne dźwięki — komentuje Poprawa.
Co dalej?
— Brniemy w muzykę sakralną. Szybko dojrzewamy do tej przestrzeni duchowej, niektóre utwory już wydają nam się za płytkie! — emocjonuje się Wojtarowicz.
Dla innych
W planach — następne płyty. Pierwsza, quasi-heavymetalowa, druga — z utworami specjalnie dla nich. Wiadomo, że mają już coś dla nich Marta Ptaszyńska i Zbigniew Bargielski — rektor Akademii Muzycznej w Grazu. Wojciech Kilar myśli o przepisaniu swojej „Orawy” na trzy akordeony i orkiestrę. Utwór obiecał też Krzysztof Penderecki. Także Michał Urbaniak chce coś z nimi robić.
Koncertują w całej Europie oraz w Kanadzie i USA. Na początku maja odbyli długą trasę koncertową w Stanach. Słuchano ich czterokrotnie w Chicago (m.in. w Zweig Hall oraz słynnym klubie jazzowym Hot House), Bloomington w Indianie, St. Louis, Cleveland w Ohio. Na University of Chicago doszło do spotkania ze studentami, a Wojtarowicz wygłosił wykład z cyklu „Masterclass”.
— Spodobało się. Kolejne wykłady i koncerty już we wrześniu — mówi Baranek.
Pod koniec maja byli w Rosji — w ramach wspólnego projektu instytutów kultury: Polski, Czech, Węgier i Słowacji z okazji obchodów 300-lecia St. Petersburga. Pomysł — szalony: od 25 maja do 2 czerwca występowali w czasie rejsu statkiem na trasie Moskwa-Petersburg, prawie 2000 km. Przystanki w malowniczych portach: Pietrozawodsk, Uglicz, Jaroslawl, Czerepowiec. Telewizje ze wszystkich czterech krajów, nasza Dwójka przygotowała duży reportaż. Fajna przygoda!
Uliczne tęsknoty
Baranek kończy studia w krakowskiej akademii. Praca magisterska, dyplom i recital już we wrześniu. Musi napisać dużą sonatę akordeonową na wzór rosyjski. Ciężka robota:
— Będę siedział 10 godzin dziennie, ale musi się udać! Przyjaciele się śmieją i mówią: kto, jak nie ty tego dokona? Ale na razie pochłania mnie Motion.
Na osobne muzykowanie brakuje czasu.
— Od czasu do czasu grywam na ulicy, ale rzadko, z chęcią skorzystam z najbliższej możliwości — mówi Gałażyn. Rozwija stronę internetową zespołu. Słucha mnóstwo cudzej muzyki.
Na ulicy, dla siebie, zagrałaby zresztą cała trójka.
— Z tym robi się powoli spory kłopot... Nie chodzi jednak tylko o brak czasu. Różne instytucje, które wożą nas po całym świecie, niechętnie na to patrzą — uśmiecha się Wojtarowicz.
Pasjonują się grami komputerowymi, co nie pozostaje bez echa w ich muzyce. Tworzą paczkę kumpli. Świetnie się rozumieją, mają specyficzne poczucie humoru.
— Zdarza się, że zarykujemy się do łez, a ludzie nie wiedzą, o co nam chodzi. No i z Pawła zrobiliśmy luzaka! Jaka to była harówa! — ironizuje Wojtarowicz.