Karateka z... ADHD

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2013-02-22 00:00

Tomasz Misiak nie ma afery, ma sukces. Jego Work Service w trzy lata zainwestuje ćwierć miliarda złotych. Polityka? Ta pani niech poczeka.

Pierwsze lata rządów Platformy. Grzegorz Schetyna, wówczas wicepremier, zaprosił na kosza politycznych znajomych z Wrocławia. Tomasz Misiak, wówczas senator, pudłuje raz za razem. — Ej, kolego, jak nie umiesz rzucać, to usiądź, odpocznij, kolega wejdzie — instruuje wicepremier.

Tomasz Misiak, senator, wiceprezydent Pracodawców RP (FOT. Marek Wiśniewski)
Tomasz Misiak, senator, wiceprezydent Pracodawców RP (FOT. Marek Wiśniewski)
None
None

Misiak wędruje na ławkę. Jako spec od wschodnich sztuk walki także na piłkę z premierem nie ma co liczyć. Kilka miesięcy później senator znów ląduje na aucie.

„Nieszczęsny senator Misiak” — tak jeden z tekstów tytułuje „Gazeta Wyborcza”, która rozpętała aferę Misiaka w 2009 r. Gazeta ustaliła wówczas, że Work Service, firma należąca m.in. do Tomasza Misiaka, senatora PO, podpisała umowę z Agencją Rozwoju Przemysłu na doradztwo przy zwalnianiu pracowników stoczni w Gdyni i Szczecinie. Dziennikarze wskazywali wątpliwości co do przyznania kontraktu z wolnej ręki firmie senatora, który pracował nad ustawą stoczniową.

— Senator Misiak naruszył standardy, jakie powinny obowiązywać w PO. Konsekwencje, jakie ponosi, mają mieć walor prewencyjny, ostrzegawczy wobec innych — orzekł sam Donald Tusk. Work Service z kontraktu zrezygnował, Tomasz Misiak złożył partyjną legitymację i wydawał się trafiony zatopiony na dobre. Jak mówił dziennikarz zajmujący się sprawą: — Nawet nazwisko facet miał jakieś takie aferalne.

W biegu

Aż do zeszłego roku o wrocławskim senatorze było cicho. Kłopoty przeżywa Work Service: firma wyhamowuje, debiut giełdowy odwleka się w nieskończoność, inwestorów jak na lekarstwo. Do tego Misiak bez powodzenia walczy w ostatnich wyborach o mandat senatora z ramienia Unii Prezydentów. Wtedy wydaje się, że 40-latek ugrzązł w brei przeciętności, dostał bolesną lekcję rzeczywistości.

Jak wówczas, gdy w 20. urodziny chciał zaszpanować przed dziewczynami i zrobił szpagat bez rozgrzewki. Strzeliły ścięgna, co zakończyło jego romans z Hwa Rang Do, koreańską sztuką walki. Ale ci, co go dobrze znają, wiedzą, że siedzenie na ławce w jego przypadku nie wchodzi w grę. Słowo klucz: energia.

— Zawsze twierdziłem, że to mutant, tyle ma energii. Ciągle biegnie do przodu bez zadyszki — uważa Tomasz Hanczarek, prezes Work Service. — Aż szkoda, że taka energia, jaką ma, nie jest wykorzystywana też w polityce — to już opinia Mirosława Godlewskiego, prezesa Netii. Jeden ze znanych menedżerów kwituje: — ADHD go nakręca. Nie opieprza się. Załatwia sprawy.

Proces senatora

Właśnie — sprawy. Po dwóch latach afera Misiaka istnieje już tylko w „Gazecie Wyborczej”, jedynej, według niego, która do dziś nie umieściła żadnego sprostowania w związku z wydarzeniami z 2009 r. — proces jest w toku. Reszta mediów (część po przegranej w sądach) przyznała: Misiak muchy nie skrzywdził, nie naruszył żadnych przepisów.

— Kontrole wykazały, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Nie ma afery, jest sprawa — tłumaczy Tomasz Misiak, który przez ostatnie lata nie próżnował. Znów wrócił na łamy prasy, tym razem jednak nie politycznej, lecz biznesowej. Skoro polityka nie chce absorbować jego energii, od kilku miesięcy ostro wziął się za Work Service, którego jest założycielem, największym prywatnym akcjonariuszem i członkiem rady nadzorczej, zajmującym się rozwojem spółki. I chyba już nigdy nie dojdzie, o co tak naprawdę poszło w jego sprawie.

— Gdy zasiadał w Senacie, 90 proc. czasu poświęcał na politykę. Afera była intrygą, komuś przeszkadzało, że Tomek tak się wybił — podkreśla Tomasz Hanczarek. Po Wrocławiu krąży np. plotka, że w stoczniowej aferze sprzęgły się interesy kilku osób, nie tylko polityków. W końcu Wanda Rapaczynski, mianowana właśnie p.o. prezesa Agory, w 2009 r. zasiadała w międzynarodowej radzie dyrektorów Adecco — wskazywano. To firma, która do dziś ostro rywalizuje z Work Service.

Wielcy, szczupli

Po latach perturbacji Work Service trafił jednak na giełdę i wydawało się, że czeka go powolny rozwój. Ale spółka, specjalizująca się w outsourcingu pracy, usługach HR i pracy tymczasowej, podpisała w styczniu umowę inwestycyjną z funduszem PineBridge. Inwestor wycenił ją na ponad 0,5 mld zł, dwa razy więcej niż w chwili wybuchu politycznej afery w 2009 r. Jak twierdzi Tomasz Misiak, to dopiero początek.

— Nasz trzyletni plan zakłada przeznaczenie 250 mln zł na akwizycje. 120 mln zł zainwestujemy już w tym roku. Mamy na celowniku kilka podmiotów, także takich z przychodami powyżej 200 mln zł — twierdzi Tomasz Misiak.

— Stworzyliśmy rzecz wielką. Wierzymy, że ta firma za kilka lat będzie miała 2, a może i 3 mld zł przychodu — dodaje Tomasz Hanczarek. Zeszły rok wrocławska spółka zamknęła z 750 mln zł przychodów i 40 mln zł zysku EBIT.

— Nasza marża na polskim rynku to 9 proc., w Europie średnia wynosi 15-17 proc. Siłą rzeczy musimy więc być mistrzami kosztów, wysportowani, bez zbędnego tłuszczu — obrazowo tłumaczy Tomasz Misiak i otwierając red bulla, przekonuje, że rynek usług HR będzie rósł jak na drożdżach.

Loża i trybuna

Właśnie — red bull. Energetyk z czerwonym logo to jego znak rozpoznawczy. W domu zawsze stoi zgrzewka tego napoju, rocznie będzie z tysiąc puszek, dwie dziennie, albo trzy, gdy praca przeciąga się do późnego wieczora. Tomasz Misiak zapowiada, że wraz z PineBridge jego firma zaatakuje fotel lidera, ale nie w Polsce, bo tu rządzi od lat, lecz w Europie. Dlatego dawka kofeiny z puszki będzie szła w kierunku górnej granicy — pracy nie zabraknie.

— Mamy ambicję i możliwości stworzenia europejskiej firmy, takiej jak choćby Randstad. Plan akwizycji obejmuje podmioty działające w Niemczech, Francji, Rumunii i na Węgrzech. Nasza przewaga? Nie tylko gotówka na inwestycje. Jesteśmy tańsi jako zarządzający spółką, bardziej innowacyjni, szybciej podejmujemy najważniejsze decyzje. Dużą rolę dodgrywa też to, że jako firma i ludzie jesteśmy młodsi, świeżsi, agresywniejsi. Mamy szersze spojrzenie na rynek — wylicza Tomasz Misiak i zapewnia, że bierze pod uwagę sprzedaż firmy, jednak wolałby iść w drugą stronę, czyli wykupić inwestora i zachować polską markę, lokalny charakter spółki.

Ot, cały on — dopiero co złapał wróbla w garść, a już czyha na sroki, roztaczając kwieciste wizje. Przekonany o własnej racji, broniący jej racjonalnie, stosujący oratorskie wybiegi, ujmujący rozmówców bezpośredniością. Mistrz autopromocji, rozumiejący niuanse marketingu w świecie mediów. Kogo trzeba, zna, wie, komu wysłać zaproszenia do loży na mecz Polska — Anglia. Ktoś nieznający jego przeszłości mógłby powiedzieć: idealny materiał na polityka, na trybunę w sam raz.

Z tej perspektywy trudno traktować go jak ofiarę politycznej intrygi. Spotkanie z nim to nie seans z przegraną, załamaną lub sfrustrowaną jednostką, wrakiem człowieka. Mirosław Godlewski przypomina jednak, że gdy nad głową Misiaka szalał medialny tajfun, deszcz oskarżeń nie spływał po nim jak po kaczce.

— Był wyraźnie rozczarowany i zasmucony. Sparzył się — mówi prezes Netii. Są jednak tacy, którym niespecjalnie żal i niekoniecznie rozpływają się w zachwytach i współczuciu dla współtwórcy Work Service.

— Pamiętam go. Był szefem jednej z komisji w Senacie, robił, co do niego należało. I już — mówi Olgierd Dziekoński, wówczas wiceminister infrastruktury, dziś prezydencki minister.

Trzy razy T

Tomasz Misiak A.D. 2013 r. to nadaktywny przedsiębiorca, który szybko zdobywał polityczne szczyty, ale odpadł ze stromej ściany w połowie drogi. Na szczęście miał asekurację w postaci Work Service. Patrząc 20-30 lat wstecz, widać jasno, że już do końca życia biznes i polityka będą się w jego życiorysie przeplatać. Od najmłodszych lat działał z planem karateki — walczył o swoje bez pardonu — ale i z planem taktycznym.

— Zacząłem w podstawówce od funkcji przewodniczącego klasy, potem szkoły, w technikum wydawałem gazetkę, na studiach zostałem wiceszefem samorządu, następnie radnym we Wrocławiu. ADHD — wylicza Tomasz Misiak.

Rozkwit jego społecznej nadaktywności przypadł na czasy studenckie. Na Akademii Ekonomicznej zawiązała się fundacja Oskar, pierwotnie mająca być biurem karier i studenckim inkubatorem przedsiębiorczości. Pierwsze skrzypce grali w niej trzej Tomaszowie: Misiak, Hanczarek i Szpikowski. Ostatni sprzedał udziały w spółce w zeszłym roku, kupca szukał przez kilka lat, kiedy zdecydował, że ma dość polityki w Work Service.

— Moi byli wspólnicy to świetni ludzie, sprawdzeni, zaufani. Odszedłem jednak, bo Tomek nie chciał odejść z wielkiej polityki, a to rzutowało na nasz biznes. To ja podpisywałem ten feralny kontrakt — tłumaczy Szpikowski.

Radny Kuronia

Za studenckich czasów firma pączkowała aż miło. Skąd pomysł na sektor HR? Podpatrzony, oczywiście. O rozwoju m.in. Adecco w Polsce pisała prasa, poza tym pracował tam jeden z kolegów i widział, jakie pieniądze daje ten biznes. Lato 1999 r. Misiak miał pracowite.

— Postanowiłem działać. Zaprojektowałem oferty, były nieco skopiowane od przyszłej konkurencji. Zaczęliśmy zakładanie spółki celowej, poza fundacją. Zanim to zrobiliśmy, uśmiechnęło się do nas szczęście: zadzwoniła koleżanka zatrudniona w Praktikerze, pamiętała, że miałem pomysł na outsourcing pracowniczy. Poprosiła nas o ofertę. Daliśmy 40 proc. niższą cenę niż Adecco i wygraliśmy. Poszło — wyjaśnia Tomasz Misiak, który rok wcześniej został radnym.

W politykę wciągnęło go środowisk Jacka Protasiewicza i Grzegorza Schetyny. Ambitny student dał się zauważyć, gdy na jedną z imprez zaprosił kandydatów na prezydenta państwa. Przyjechał tylko Jacek Kuroń. Lokalna polityka dawała upust jego społecznikowskim zapędom, a jednocześnie była poduszką finansową dla szefa początkującej firmy.

— Przez długi czas nie pozwoliłem kolegom wyciągnąć ani złotówki z biznesu. Ja miałem dietę radnego, mieszkałem z rodzicami, wspólnik był kierownikiem w hurtowni alkoholu. Wszystko szło na marketing, struktury sprzedaży, oddziały, początkowo utkane na kontaktach jeszcze z fundacji — wspomina.

Złe nazwisko

Miesiąc po miesiącu pojawiały się coraz większe zlecenia, m.in. od supermarketów Hit i Dębicy. Rynek rósł, weszły korzystne rozwiązania prawne — Work Service frunął w górę z wiatrem zmian, co pokazuje dynamika wzrostu jego przychodów. W 1999 r. — 4 mln zł, 2000 r. — 12 mln zł, rok później 24 mln zł. No i dwa lata w trybie turbo: 2003 r. 88 mln zł, 2004 r. — 220 mln zł i setki pracowników w oddziałach w całej Polsce. Chwilę później Misiak złapał byka za rogi i wdrapał się do Senatu. A dla Work Service w 2008 r. przyszły trzy lata prawdy.

— Nazwisko Misiak nie pomagało. Kontrahenci się usztywniali — uważa Tomasz Szpikowski. Spółka miała jasny cel: wejść w 2007 r. na giełdę, zdobyć miliony na akwizycje i uciec do przodu, nie przejmując się widmem stagnacji w gospodarce. Plan spalił na panewce, przeinwestowali i otarli się o bankructwo.

— Niepotrzebnie spieraliśmy się z KNF przy prospekcie. Hossa uciekła, nie było sensu debiutować, rozpierzchły się okazje do przejęć — mówi biznesmen. Udało się jedynie przejęcie rosyjskiego Prologics — tu spółka płaciła głównie akcjami. Nic nie wyszło z akwizycji giełdowego Optimusa. Debiut na giełdzie w 2012 r. też nie należał do udanych. Spółce udało się sprzedać jedynie 25 proc. emitowanych akcji. Wcześniej założyciele Work Service negocjowali z… PineBridge. Udało się za drugim podejściem.

— Kilka lat temu był taki moment, gdy mieliśmy braki w kasie, a okazje uciekały. Teraz zamierzamy nadrobić to z nawiązką — deklaruje Tomasz Misiak, który od pewnego czasu mieszka już w Warszawie.

Nie palikotować

Czy wróci do polityki? Jeśli tak, to jako przedsiębiorca jeszcze większego kalibru, który jednak karierze w biznesie powiedział finito. I nie w stylu Janusza Palikota, dla którego lata temu promował w marketach wódkę Ideal i wino Fresco. Nad barwność przedkłada kompetencje.

— Jest wiele do zrobienia w polskiej polityce, ale przez najbliższe 10 lat nie przewiduję powrotu do niej. Na razie nikogo nie interesuje, gdy politycy mądrzą się o gospodarce — zaznacza. Jego znajomi przekonują, że powrót do polityki to rzecz pewna. Pytanie o moment.

— Wróci do polityki, bo ma do tego smykałkę. Jest przy tym jednym z niewielu, których władza nie kusi ze względu na pieniądze — uważa Tomasz Hanczarek. — Nie spodziewam się, żeby ineresował go szybki powrót do polityki — dodaje Mirosław Godlewski.

Rafał Dutkiewicz: — Jako polityka oceniam go wysoko. Ma wyobraźnię, kreatywność, młodość. Decyzja należy do niego. Zawsze jestem gotów mu pomóc.

Tło

W gabinecie Tomasza Misiaka bogactwa nie uświadczysz. Z kosztami pofolgował w dwóch przypadkach. Po pierwsze — lodówka (energetyki!), po drugie — okazała fototapeta na ścianie. Na zdjęciu rozmazany, pędzący pociąg. Interpretacje odwiedzających gabinet są różne: że to tak dla przypomnienia — życie jest krótkie, warto łapać chwilę, wszystko płynie. A może po prostu: czas na red bulla i kolejny wyścig? &