Karta przetargowa ma wartość najwyżej blotki
W zagranicznych kręgach biznesowych funkcjonuje termin „polski przetarg”. Najprościej definiowany jest równaniem: 2 + 2 = 4 + prowizja. Ale ostatnio dominuje inny jego wariant — unieważnianie przetargu „bez podania przyczyn”. Korzystając z tej klauzuli, dowolny decydent — minister, prezes czy wójt — może bezkarnie unieważnić każde rozstrzygnięcie przetargowe powołanej przez siebie komisji! Wystarczy wspomnieć najnowsze, spektakularne przykłady: dworzec Warszawa Centralna, oprzyrządowanie Totolotka, być może drugi terminal Warszawa Okęcie...
Listę wielkich, unieważnionych przetargów uzupełniła ostatnio armia. Minister obrony zdecydował, iż długo oczekiwany przez wojsko średni samolot transportowy zostanie zakupiony z wolnej ręki. Jedynym wchodzącym w grę jest hiszpański, dwusilnikowy turbośmigłowiec CASA CN-235. Trudno zrozumieć, czemu ten — faktycznie niezły — sprzęt nie mógł po prostu zwyczajnie wygrać przetargu.
Ale zakup 10 transportowców jest niczym wobec prawdziwego przetargu tysiąclecia — na samolot wielozadaniowy (w liczbie 60). Marzenia WLiOP o sprzęcie nowszym od Miga-29 trwają znacznie dłużej, niż wynosi staż Polski w NATO. Cała dekada lat dziewięćdziesiątych oferentom zeszła na intensywnym lobbingu, natomiast naszym kolejnym ekipom rządzącym — na przymiarkach i kalkulacjach. Szczytem rywalizacji producentów był chyba Air Show w roku 1998, kiedy to na dęblińskim lotnisku wspaniałe, wielofunkcyjne maszyny do zabijania (taka jest w istocie ich rola!) nawet... kłaniały się prezydentowi RP i generalicji.
Sejmowa podkomisja właśnie rozpoczęła prace nad rządowym projektem ustawy o przebudowie i modernizacji technicznej oraz finansowaniu Sił Zbrojnych RP w latach 2001-2006. Zasady finansowe pozyskiwania samolotów wielozadaniowych ma określić dodatkowa ustawa, której projekt na dniach powinien zostać przyjęty przez rząd. Koszt całej operacji wręcz poraża — w ciągu 15 lat sięgnie 3,5 mld USD. Tak gigantycznego przetargu nie było w dziejach naszej gospodarki.
Na placu boju pozostały cztery następujące samoloty:
- JAS 39 Gripen — szwedzki, jednosilnikowy;
- F-16 — amerykański, jednosilnikowy;
- Mirage 2000-5 Mk-2 — francuski, jednosilnikowy;
- Eurofighter 2000 — europejski (głównie brytyjski), dwusilnikowy.
Do wskazania tego najlepszego powołana została ekspercka komisja przetargowa. W bardzo krótkim czasie, czyli do czerwca, ma ona dokonać wyboru, na który państwo polskie nie może zdecydować się od kilku lat. Eksperci uwzględnią trzy kryteria, symbolizowane przez trzy resorty. MON (a dokładniej — Sztab Generalny) określa wymagania taktyczno-techniczne, MF wytycza wieloletnią ścieżkę finansowania, zaś MG wdraża program offsetowy, czyli inwestycje oferenta w polskim przemyśle lotniczym. Już samo to zestawienie daje pojęcie o skali zadania, postawionego przed komisją.
Jednak prawdziwą miną, która może wysadzić dorobek ekspertów, jest szczególny czas, w którym przyszło im działać. Po pierwsze — ich rozstrzygnięcia mogą zostać zakwestionowane z powodu nerwowych, przedwyborczych zawirowań rządu obecnego. Po drugie — werdykt komisji może zanegować rząd uformowany po wrześniowych wyborach. Wystarczy, że uzna, iż nie miał wglądu w przetargowe detale. W każdym razie dla zagranicznych producentów jedno powinno być już oczywiste — od zwycięstwa w przetargu do znakowania konkretnych samolotów biało-czerwonymi szachownicami prowadzi jeszcze długa i kręta droga.