Autorzy uważają, że należy dążyć do ujednolicenie systemu emerytalnego dla wszystkich Polaków. Generalnie się z tym zgadzam, ale takie ostre postawienie sprawy prowadzi natychmiast do stwierdzenia: to jest niemożliwe. Oczywiście trzeba zreformować KRUS, ale zawsze będą (a przynajmniej powinny być) jakieś minimalne emerytury dla rolników, którzy w swoich rodzinnych gospodarstwach praktycznie nie osiągają zysku. Dyskusyjne jest też założenie, że nie będzie żadnych wcześniejszych emerytur, a jedynie „emerytury pomostowe przyznawane według niezależnej oceny ekspertów". Nasuwa się pytanie: dla grup zawodowych, czy dla pojedynczych osób tak jak renty? Dla osób byłoby niesensowne (każda baletnica z osobna starałaby się o emeryturę), a dla grup to byłoby przecież tak samo jak w systemie wcześniejszych emerytur.
W ten postulat wpisać można też wydłużenie i zrównanie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn. To jest rzeczywiście bezdyskusyjnie konieczne, bo żyjemy coraz dłużej. Mam jednak pytanie: jak zapewnić miejsca pracy dla tych starych już ludzi? Miejsc pracy może być coraz mniej (choćby ze względu na postęp technologiczny i wzrost wydajności pracy). Co zrobimy z tymi starszymi osobami, które pracy nie będą miały? Program 50+ niczego na razie nie załatwił i wątpię, żeby załatwił. W celu wygenerowania popytu na pracę należałoby zacząć inwestować w naukę, w badania i generalnie w myśl techniczną. W końcu, czym Polska jest gorsza od na przykład Finlandii? Pora skończyć z montowniami i zabrać się za coś bardziej ambitnego. Tyle tylko, że nasi politycy tworzą wspaniałe programy, których nawet nie próbuję realizować.
Postulat poprawy funkcjonowania systemu ochrony zdrowia jest czymś, co ja stawiałbym na pierwszym miejscu. To, co w tej chwili mamy w Polsce to prawdziwa katastrofa - prawdziwy kryzys. Mówienie (jak ostatnio premier), że środki przeznaczone na ten cel rosną, że w ciągu 2 lat w system wpompowano o 10 mld złotych więcej jest nieporozumieniem. Pieniądze to poszły głownie na płace wcześniej bardzo źle wynagradzanych lekarzy. W mniejszym stopniu na płace pielęgniarek. Pacjenci nic na tym nie zyskali, a to, co zapowiada się na 2010 rok podnosi włosy na głowie.
Pani minister Ewa Kopacz powiedziała ostatnio w radiu TOK FM w rozmowie z Janiną Paradowską, że nowe pomysły (potrzeba skierowania od specjalisty w celu przeprowadzenia poważnych badań) przyśpieszą diagnozę i są korzystne dla pacjentów. To jest oczywista nieprawda. Jeśli lekarz pierwszego kontaktu zleci takie badanie i wyjdzie w nim coś groźnego (przecież jest w nim opis!) to albo szybciej dostanę się do specjalisty albo wydam pieniądze na prywatną wizytę. Przejście przez specjalistę wydłuża czas nawet o kilka miesięcy, co w przypadku wielu chorób może doprowadzić do bardzo poważnych konsekwencji. Nowa procedura jest tylko i wyłącznie oszczędzaniem pieniędzy kosztem pacjentów.
Położenie nacisku na współpłacenie oraz na dobrowolne, uzupełniające, prywatne ubezpieczenia zdrowotne systemu nie uleczy. Owszem, jeśli pojawi się możliwość odliczania sporej części kosztu ubezpieczenia od podatku to bardziej zamożna (i wąska) część społeczeństwa na tym skorzysta, a prywatna służba zdrowia będzie się rozwijała. Jednak od mieszania herbata słodka się nie zrobi. Do systemu trzeba dosypać pieniędzy. Premier 30 grudnia podwyżkę wykluczył - przecież pacjenci nie będą palili opon przed Kancelarią Premiera. Oczywiście trzeba system wpierw uszczelnić. I nie może być tak, że jeśli dyrektor dyscyplinuje lekarzy (np. wprowadza im elektroniczna kontrolę czasu) to pracownicy doprowadzają do jego usunięcia. Lekarze już naprawdę zarabiają nieźle i trzeba doprowadzić, żeby zrezygnowali z zasady: 12 godzin pracy na 3 pełnych etatach, bo to jest po prostu oszustwo.
Jednym z postulatów w „liście dziesięciu" jest prywatyzacja. Na szczęście autorzy nie wpisali do postulowanych obiektów tej prywatyzacji ochrony zdrowia, bo przypomniałbym wszystkim jak to działa w USA, gdzie wydatki są na głowę są dwa razy większe niż w kolejnym państwie na liście, a pozycja na liście Światowej Organizacji Zdrowia jest odległa (czwarta dziesiątka). Jednak i tak mam duże wątpliwości, czy należy pozbywać się na przykład ostatniego dużego polskiego banku. Generalnie uważam, że robienia fetysza z prywatyzacji nie jest rozsądne. Nie jest bowiem prawdą, co zawsze powtarzam, że prywatne jest zawsze lepsze. Gdyby tak było to nie byłoby ani „enronitis" ani obecnego kryzysu. Należy po prostu zachować rozsądek.
W całej rozciągłości popieram postulat, w którym autorzy twierdzą, że „w Polsce transfery socjalne trafiają w ponad 50 proc. do rodzin zamożnych i średniozamożnych, a powinny trafiać wyłącznie do biednych". Od zawsze uważałem, że ulgi na dzieci i wszelkiego typu becikowe dla ludzi zarabiających po kilkanaście tysięcy miesięcznie, a tym bardziej dla tych zarabiających dużo więcej, jest kompletnym nieporozumień. Złym populizmem - złym, bo moim zdanie może być też dobra jego odmiana. Interesujący jest też pomysł nagradzania urzędników za właściwe zachowania. Problem jednak w tym, że nagradzani mieliby być za „oszczędności przy niepogarszaniu jakości świadczonych usług", co wprowadza do systemu uznaniowość (ktoś jakość musiałby oceniać) i niezbyt mi się podoba.
Brakuje mi w tym liście jednak jednego: autorzy spojrzeli przede wszystkim na stronę wydatkowo-organizacyjną, a nie spojrzeli na przychodową (może oprócz systemu emerytalnego). Nic dziwnego - bardzo trudno byłoby się chyba im w tej sprawie porozumieć. W Polsce przecież nadal obowiązuje stara, neoliberalna triada „prywatyzować, ciąć podatki, ciąć wydatki socjalne". Gdzie tu miejsce na to, co niedawno postulował profesor Jerzy Osiatyński (http://www.pulsbiznesu.com.pl/Default2.aspx?ArticleID=1595c84f-254f-4a56-8246-af764996ca7c&readcomment=1&page=0&orderBy=down ), a co ja popieram w całej rozciągłości (zdając sobie sprawę z burzy, która ściągam na swoją głowę)? Zwiększenie dochodów państwa wymagałoby jednak powrotu do starej składki rentowej, do podatku PIT z trzema skalami, do znacznego ograniczenia samozatrudnienia, które jakże często jest zakamuflowanym zatrudnieniem szkodzącym systemowi emerytalnemu i budżetowi państwa oraz do zwiększenia składki zdrowotnej. Poza tym nasze urzędy skarbowe musiałby mieć możliwości takie jak amerykański IRS. Tylko to może zmniejszyć szarą strefę.
Jak widać są to postulaty, które szkodzą przede wszystkim lepiej zarabiającym, a przecież to oni są wyrazicielami opinii publicznej. Politycy w całości mieszczą się w tej grupie. Nie ma więc obaw: postulaty z ostatniego akapitu nie zostaną wcielone w życie. Warto jednak o tym pamiętać wtedy, kiedy zaczniemy narzekać na „zadłużenie, które będą spłacać nasze wnuki"...
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
