Po obniżkach stóp procentowych, wprowadzonych po to, by minimalizować skutki koronawirusa, z sektora bankowego wyparuje w tym roku 8-9 mld zł wyniku odsetkowego. O tyle mniej banki zarobią na odsetkach od kredytów. Żeby zasypać gigantyczną dziurę w rachunku wyników, trzeba głębiej sięgnąć do kieszeni klientów.
Główne motory wyniku z działalności bankowej są dwa: wynik odsetkowy i prowizyjny. Obydwa ciągną nierówno, w Polsce szczególnie. Od lat motorem wzrostu wyniku sektora na naszym rynku był wynik odsetkowy. W 2019 r. banki zarobiły na procencie od kredytów 49 mld zł. Na opłatach 13,3 mld zł. Na zachodnich rynkach też nie ma równości między oboma strumieniami przychodów, jednak przechył w stronę odsetek nie jest tak duży. W Polsce banki zarabiają 3,5 razy więcej na odsetkach niż prowizjach, w eurostrefie — 1,6. Tak duża różnica jest konsekwencją utrwalonego przez lata modelu biznesowego opartego na tanich albo nawet darmowych podstawowych usługach bankowych — prowadzeniu rachunku, przelewach itp., kompensowanych wysokimi wpływami z odsetek. Konto za zero, karta za zero, wszystkie bankomaty bez opłat — tak było jeszcze 7-8 lat temu. Skończyło się wraz z serią obniżek stóp procentowych, zapoczątkowanych w 2013 r., kiedy główna stopa spadła z 4,75 do 1,5 proc. na początku 2015 r. Już wtedy bankowcy mówili, że skończyły się darmowe obiadki i trzeba zacząć oswajać się z prowizjami za podstawowe usługi. Opłaty faktycznie zaczęły się pojawiać, ale wprowadzane punktowo, w sposób niemal niezauważalny dla klienta, gdyż banki obarczały nimi klientów mało aktywnych lub zupełnie pasywnych.
Tym razem uderzenie w wynik odsetkowy jest tak duże, że przychodzą czasy płatnych lanczów. Także dla stałych klientów.
— Ceny muszą iść w górę. Innej możliwości nie ma. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to jest równie wiarygodny jak kandydaci na prezydenta, którzy powtarzają, że podwyżki podatków nie będzie. To czym zasypać gigantyczną dziurę w budżecie? To samo dotyczy wyniku odsetkowego. Jedynymsposobem zminimalizowania strat jest wzrost opłat za podstawowe usługi — mówi prezes jednego z banków.
— Polityka cenowa banków będzie się zmieniała. W przyszłości otwieranie konta czy zawieranie jakiejkolwiek umowy bezterminowo skończy się i przejdziemy na model stosowany np. w telefonach, czyli umów czasowych, gdyż na nieprzewidywalnym rynku trudno podejmować decyzje dotyczące nieokreślonej przyszłości — powiedział podczas debaty „PB” Artur Klimczak, prezes Getin Noble Banku.
Biznes w czasie ujemnych stóp
Funkcjonowanie w warunkach bardzo niskich, ujemnych stóp procentowych to chleb powszedni banków eurostrefy. Sprawdziliśmy, jak ze spadkiem wyniku odsetkowego poradziło sobie 15 największych kredytodawców, na których przypada 40 proc. aktywów sektora w strefie euro.
— Od 2011 r., kiedy rozpoczęła się seria obniżek stóp przez Europejski Bank Centralny, wynik odsetkowy największych banków zmniejszył się o 11 proc. W tym czasie wynik prowizyjny wzrósł zaledwie o 2 proc., i jest głównie zasługą lat 2017-19, gdy poprawiła się koniunktura makroekonomiczna i na rynkach finansowych — mówi Tomasz Bursa, wiceprezes OPTI TFI.
Po ośmiu latach starań stosunek wyniku prowizyjnego do aktywów w głównych bankach eurostrefy nieznacznie wzrósł z 0,71 do 0,88 proc. To średnia, ale są banki, które wyraźnie od niej odstają. Wyróżnia się Raiffeisen,w którym wynik prowizyjny vs aktywa wzrósł w latach 2011-19 z 1,2 do 1,8 proc. Podobny wzrost odnotował hiszpański BBVA — z 0,7 do 1,1 proc. W większości przypadków poprawa wyniku jest niewielka: w ING z 0,4 do 0,5 proc., a w Unicredit przychody odsetkowe nawet się zmniejszyły.
— Mimo wszystko europejskie banki poradziły sobie całkiem dobrze. Niektóre, jak np. KBC, Erste i Raiffeisen, mają ekspozycje na region CEE, gdzie zwrot z kapitału jest wyższy. Kolejnym pozytywnym czynnikiem jest większy udział stałej stopy procentowej w kredytach, co sprawia, że uderzenie w wynik odsetkowy nie jest tak dotkliwe, a ponadto historycznie mniejsze uzależnienie wyników od marż depozytowych stwarzało konieczność dywersyfikacji źródeł dochodów w okresie, gdy stopy procentowe były wysokie. Właśnie ta wcześniejsza praca nad strukturą rachunku wyników pozwoliła na wolniejszą erozję przychodów już w warunkach spadających stóp procentowych i płaskich wolumenów kredytowych — twierdzi Tomasz Bursa.
Bankowcy na dywanik
Na polskim rynku bankowym stosunek wyniku prowizyjnego do aktywów na koniec 2019 r. wyniósł 0,6 proc. To znacząco mniej niż w 2011 r., kiedy zaczęły się obniżki stóp. W tamtym czasie wynik prowizyjny vs aktywa wynosił ponad 1 proc., a na opłatach banki zarobiły więcej niż w 2019 r., bo 14,3 mld zł.
Kształtowanie się wyniku prowizyjnego przez te lata dobrze widać na przykładzie PKO BP, największej instytucji finansowej. Wpływy z tego źródła niemal nie zmieniły się od 2011 r. Było i jest plus minus 3 mld zł. Istotne zmiany natomiast zaszły w strukturze wyniku prowizyjnego. Bank najwięcej zarabia na obsłudze rachunków, kart, funduszy inwestycyjnych oraz na prowizjach kredytowych. W przypadku kart przychody od 2011 r. zmniejszyły się o 0,16 proc. Znacząco wzrosły z opłat za rachunki — o 34 proc. Znacznie jednak więcej, bo o 49 proc. skoczyły przychody z prowizji kredytowych, a ze sprzedaży i zarządzania funduszami aż 132 proc. Warto dodać, że drastycznie — ze 340 do 75 mln zł — skurczyły się wpływy z obsługi kasowej w oddziałach.
— W krótkim terminie bankom trudno będzie coś więcej wycisnąć z wyniku prowizyjnego. W związku z ograniczonym popytem na kredyt prowizje kredytowe nie będą rosły. Jest presja na zmniejszenie opłat za zarządzanie funduszami inwestycyjnymi, to samo dotyczy opłat od obrotu kartowego — uważa Tomasz Bursa.
Nasi rozmówcy z sektora bankowego twierdzą, że podwyżki są nieuchronne i dotkną głównie klienta detalicznego, ponieważ to na nim opiera się większość bankowego biznesu. Dla przykładu: przychód PKO BP z kart w 2019 r. w przypadku detalu wyniósł 1,2 mld zł, a klienta korporacyjnego — 54 mln zł. Z obsługi rachunków wpływy wyniosły odpowiednio 961 i 223 mln zł.
— Wzrosną opłaty za podstawowe produkty: rachunek bankowy, karty kredytowe, wypłaty z bankomatów. To nie będzie proces gwałtowny, ale rozłożony w czasie. Pierwsze podwyżki pojawią się w przyszłym roku — mówi prezes jednego z banków.
Tomasz Bursa uważa, że zadanie nie będzie łatwe, ponieważ bankowcy będą musieli przekonać klientów, że codzienne usługi, czyli prowadzenie kont, przelewy oraz korzystanie z bankomatów, także tworzą wartość dodaną i można pobierać za nie opłaty, podobnie jak np. abonament za telefon czy telewizję.
— Jest to jednak o tyle trudne, że narracja ostatnich lat sprowadzała się do konkurowania produktem za 0 zł, a dziś szybko trzeba przekonać klientów do zmiany nastawienia — mówi wiceprezes OPTI TFI.
Jest jeszcze jeden problem, na który zwracali uwagę uczestnicy debaty liderów bankowości zorganizowanej przez „Puls Biznesu”: nadmierna ochrona klienta, która bardzo utrudnia dokonywanie zmian w tabeli opłat i prowizji. Istnieje ryzyko, że jeśli banki zdecydują się na podwyżki, wówczas zainteresuje się nimi Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Na tym może się nie skończyć, bo warto przypomnieć, że gdy w 2016 r. PKO BP dokonał neutralnej z punktu widzenia zdecydowanej większości klientów zmiany w tabeli opłat, zostało zwołane specjalne posiedzenie sejmowej komisji finansów, która wezwała na dywanik szefów największych banków w kraju.
Koronawirus przyniósł do Polski niemal zerowe stopy
Zachowanie Europejskiego Banku Centralnego i Rady Polityki Pieniężnej w ostatnich 10-12 latach było bardzo podobne, z tą różnicą, że polska waluta wchodziła w kryzys finansowy 2008 r. ze znacznie wyższym, bo aż o 2,25 pkt proc., poziomem referencyjnej stopy procentowej niż jej unijny odpowiednik. W strefie euro przeciągający się kryzys zadłużeniowy krajów PIIGS (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja, Hiszpania) wymuszał na Europejskim Banku Centralnym kolejne działania zachęcające banki do udzielania kredytów, a konsumentów do konsumpcji mimo niepewnej sytuacji wspólnej waluty. W ślad za tymi działaniami podążała Rada Polityki Pieniężnej, jednak w połowie 2015 r., gdy ustalono ostatni pakiet ratunkowy dla Grecji, stopy w Polsce wynosiły 1,5 proc., podczas gdy unijne tylko 0,05 proc. Kolejnych pięć lat, mimo poprawy sytuacji gospodarczej, nie przyniosły wzrostu inflacji, co uniemożliwiło obu bankom podwyższenie stóp. W rezultacie, wchodząc w „koronawirusowy” kryzys, polski bank centralny wśród dostępnych narzędzi miał w ręku także obniżenie kosztów pożyczek dla banków, podczas gdy jego europejski odpowiednik musiał oprzeć wszystkie swoje działania na tzw. niekonwencjonalnych narzędziach polityki pieniężnej.


