Rząd Donalda Tuska ruszył z kopyta . Kilka godzin po zaprzysiężeniu
przyjął (ponownie) projekt budżetu. Jak każdy jednak wyłaniany po wyborach rząd
— ma ograniczone pole manewru. To wynika z nieszczęśliwego kalendarza
politycznego. Próżno szukać w projekcie budżetu realizacji zapowiedzi z kampanii
wyborczej. Z prostego powodu. To projekt Zyty Gilowskiej, a nowy rząd nie ma
czasu, by go zmienić. Także w parlamencie koalicja nie będzie miała czasu na
więcej niż tylko kosmetyczne poprawki. Większość znaczących działań przypadnie
zatem na przyszły rok, a wtedy już cierpliwość kuszonych różnymi obietnicami
wyborców może zacząć się wyczerpywać. Na nowych ministrów czeka też kilka min
pozostawionych przez poprzedników, z doprowadzonym do zenitu sporem o PZU na
czele. Na rząd Tuska spadnie główny ciężar przygotowań do Euro 2012 i reforma
finansów publicznych. Bez niepopularnych decyzji się nie obędzie i można mieć
nadzieję, że rząd dość szybko porzuci miękką i przyjazną poetykę kampanii
wyborczej i przejdzie do konkretów. Rozwiązywania pewnych problemów (z Euro 2012
na czele) nie sposób uniknąć lub odłożyć na później. I bardzo dobrze.
Sklejanie koalicji i formowanie rządu poszło dosyć sprawnie. I za to
rządowi można na starcie postawić mały plusik. Ten tydzień zwieńczymy exposé
premiera Tuska i od tej chwili rząd będzie musiał porzucić ogólniki. Kampania
już się skończyła, był czas, by wziąć głęboki oddech i ruszyć do pracy. Czekamy
na konkrety, bo przed wyborami (ale też po) było ich jak na
lekarstw