Sytuacja stoczni skłoniła polityków do zorganizowania serii konferencji prasowych, w których głównym tematem — jak łatwo przewidzieć — nie było to, jak uratować stocznie, tylko szukanie winnych ich upadku. To o tyle łatwe zadanie, że to wina zbiorowa. PiS zarzuca rządowi osiem miesięcy bezczynności, zapominając o dwóch latach swoich rządów, w których zamiast planów restrukturyzacyjnych wolało prezentować w Brukseli twarde stanowisko. Lewica łaskawie zgadza się na prywatyzację, oczywiście rozważną i przemyślaną. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Komisja Europejska oczekuje podpisania umów prywatyzacyjnych do połowy lipca, brzmi to śmiesznie. A można wręcz zrywać boki, gdy przypomnimy, że ta sama lewica nie tak dawno z zapałem stocznie nacjonalizowała.
Na najprostsze wyjście z kryzysu — szybką prywatyzację stoczni — szanse są niewielkie. Plany ratowania stoczni były przygotowywane w takim pośpiechu, że można mieć wątpliwości, czy zadowolą Komisję Europejską. Jednak, by wrócić do terminologii piłkarskiej, zawsze można spróbować grać na czas — symulować kontuzję, zwlekać z wybiciem piłki. Michał Boni zapowiadał, że Polska odwoła się od negatywnej decyzji KE. Plan B to droga ryzykowna, bo grę na czas często karze się żółtą kartką, ale skoro nie ma innego sposobu.
Adam Sofuł, [email protected]