Prezes radia Krzysztof Czabański zapowiada pozwy przeciwko premierowi i ministrom, prezes Andrzej Urbańskie zapowiada ciężką pracę, by zrekompensować firmie zmniejszone wpływy abonamentowe. Ze słów prezesa można wywnioskować, że będzie to oznaczało więcej „Nocy z gwiazdami”, może nawet na lodzie, a każdy program będzie dla niepoznaki podzielony na siedemdziesiąt cztery odcinki, byle tylko upchnąć więcej w nich reklam. Wszystko po to, aby ocalić misyjne, ale niszowe TVP Historia i TVP Kultura. Wojna z rządem staje się usprawiedliwieniem dla większej dawki komercji. Media publiczne tylko z nazwy zapomną o misji. Na złość rządowi.
Rząd pracuje nad nową ustawą medialną, której jednym ze skutków (miejmy
nadzieję, że niejedynym) może być zmiana władz TVP i PR na mniej wojownicze. Ale
wedle zapowiedzi wicepremiera Grzegorza Schetyny, projekt nie trafi do Sejmu,
dopóki nie zyska szans na poparcie umożliwiające odrzucenie prezydenckiego weta.
Sęk w tym, że koalicja o takie poparcie zabiegać nie zamierza, bo rozmowy z PiS
z definicji uznaje za skazane na niepowodzenie, a na SLD jest obrażone i nie
zamierza się prosić. Wszystko w mediach pozostanie więc po staremu, przerywane
jedynie kolejnymi kłótniami o abonament, audyty itp. Na złość opozycji.
Władze publicznych z nazwy mediów czują się i zachowują tak, jakby były w
oblężonej twierdzy. Koalicja nie wyprowadza ich z tego przekonania, ale nic nie
wskazuje na to, by ową twierdzę zamierzała szturmować. Oblega mury i czeka, aż
sama runie. Dla obu stron taka sytuacja jest wygodna. Stan wojny usprawiedliwia
bezczynność — telewizja nie realizuje misji, bo rząd jej nie pozwala, koalicja
nie zmusi do realizacji misji, bo nie pozwala opozycja i prezydent. Obie strony
zwarły się w klinczu i wydają się z tego zadowolone. Na złość telewidzom i
radiosłuchaczom.