Oczywiście przyjeżdżają nie te pieniądze, nie te nazwiska, z gigantycznego rozdętego balonu Światowego Forum Ekonomicznego trzeba spuścić powietrze. Generalne przesłanie biznesowe obu eventów jest jednak identyczne, chodzi o maksymalizację przychodów organizatorów, uzyskiwanych z wpisowego chętnych, którzy finansowany przez ich firmy udział wrzucają w koszty działalności.
Tak naprawdę Krynicy/Karpaczowi jest do Davos najbliżej w… tematyce debat. Z własnych doświadczeń mam materiał porównawczy i mogę potwierdzić, że meritum oraz wnioski z wielu paneli absolutnie się nie różnią, oczywiście poza nazwiskami uczestników z innych półek. Jako przykład podam dyskusję „Wojna światów – czy czeka nas konfrontacja?” z Karpacza. Wypowiedzieli się m.in. dawni ministrowie, którzy od dekad w sensie decyzyjnym nie mają już nic do powiedzenia, natomiast posiadają ogromne doświadczenie i nie są skrępowani żadną koniecznością tzw. poprawności. Janusz Onyszkiewicz był szefem MON w okresie 1997-2000 i w 1999 r. na ścieżce stricte wojskowej wprowadzał Polskę do NATO. Markus Meckel bardzo krótko w 1990 r. był ministrem spraw zagranicznych, ale jakiego państwa – Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Gasił światło, czyli w ostatnich jej miesiącach finalizował traktat zjednoczeniowy, na podstawie którego wschodnia siostrzyca została po prostu przez zachodnią RFN wchłonięta.
Dla panelistów nie ulegała wątpliwości kwestia, że cień konfliktu wisi nad światem. Ba, że jest on po prostu nieuchronny, natomiast otwarte pozostaje pytanie o jego charakter. Czy będzie to wyścig na polu dominacji cywilizacyjnej, kulturowej, demograficznej, przemysłowej, nowoczesnej technologii i sztucznej inteligencji – czy niestety również tradycyjny militarny. W dyskusji dominowała teza, że żadna z ukształtowanych historycznie definicji nie wyczerpie znamion nabrzmiewającego konfliktu i po raz pierwszy doczekamy się wielowarstwowego starcia hybrydowego, zawierającego w sobie tysiące składników. Polska należy do szeroko rozumianego Zachodu, ale nasz świat staje się na globie już mniejszościowym reliktem, przede wszystkim demograficznie, a stopniowo i nieuchronnie również gospodarczo.
Europa od dwóch lat żyje realną wojną prowadzona na jej wschodnich rubieżach. Notabene sąsiedzka napaść Rosji na Ukrainę podważyła jeden z kanonów teorii konfliktów, że jednym z najważniejszych powodów są starcia religijne – wszak w obu państwach absolutnie dominuje chrześcijańskie prawosławie. Mimo bieżącego zagrożenia ze strony Kremla doświadczeni paneliści zgodzili się z tezą, że ten prawdziwy konflikt globalny rozwinie się oczywiście między Stanami Zjednoczonymi Ameryki a Chińską Republiką Ludową. Jego przejawy obserwujemy już od lat – gospodarcze, handlowe, technologiczne. Ba, bardzo symboliczne, ale wizerunkowo dla obu stron ważne było starcie o prymat medalowy na Igrzyskach XXXIII Olimpiady w Paryżu. Jeden wniosek z pesymistycznej dyskusji był jednak podnoszący na duchu – otóż Chiny, których państwowość kształtowała się mniej więcej pięć tysięcy lat, są tak gigantyczne, że pełnoskalowy gorący konflikt militarny im się absolutnie nie opłaca. Przecież hegemonem światowym stopniowo stają się metodami całkowicie akceptowalnymi na zgniłym i wrażym Zachodzie – zwyczajnie kupując i kolonizując. Gospodarczo i finansowo przejęli już Afrykę, teraz realizują długoterminowy plan sięgania po kolejne kostki – w tym słabszą gospodarczo część Europy. Strategia Chin kontrastuje z doktryną Rosji, która od kilku wieków praktycznie realizuje swoje ambicje prymitywnymi metodami terytorialnych zaborów militarnych. Dla jej sąsiadów – niestety…