Kosmos zza kineskopu

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2017-07-27 22:00
zaktualizowano: 2017-07-27 21:22

Grzegorz Brona i jego Creotech to zjawiska niebanalne w polskiej przedsiębiorczości. Nic dziwnego, że klimat siedziby firmy jest odległy od ułożonej i zgrabnie udawanej kreatywności znanej z biurowców w centrach miast.

Najprężniejsza firma w polskim przemyśle kosmicznym, regionalna gwiazda — to bezsprzecznie Creotech. Z równą stanowczością ekipa „PB Weekendu” może powiedzieć, że w tak klimatycznym miejscu nie była chyba nigdy. A co klimatycznego jest w niskich biurowcach z lat 70., w których swą chwałę i upadek przeżywał piaseczyński Polkolorit?

Powidoki.
Powidoki.
Duch dawnego Polcoloritu, maleńkie płytki warte setki tysięcy, satelita, a nawet kawałek meteorytu — takie cuda i klimaty oferuje tylko jedna firma między Bugiem a Odrą. Zapowiada, że dopiero się rozkręca.
Fot. Marek Wiśniewski

— To miejsce ma klimat, zauważyli to filmowcy, którzy na dziedzińcu często dokręcają sceny migające potem na ekranach kin — przekonuje Grzegorz Brona, prezes Creotechu. Gdzie jest to „coś”? Budynki Polkoloritu to wypisz, wymaluj scenografia wycięta grubymi nożycami z końcówki poprzedniego wieku: płyty chodnikowe, betonowe elementy ogrodowej architektury i budynek, silący się na uniwersalną nowoczesność ą la Le Corbusier, a w detalu kłujący PRL-owskim rysem. Na zewnątrz ktoś nawet zaparkował poloneza. Na wewnętrznym patio nawet zieleń jest stonowana, jakby pastelowa, może dlatego, że nad głowami wisi nam ciężka burzowa chmura. Zanim uciekniemy przed ulewą do środka, zdążymy jeszcze przyjrzeć się rosnącemu pośrodku placyku pokaźnemu świerkowi, na którym zapewne od dekad nieprzerwanie wiszą bożonarodzeniowe ozdoby.

Twórcze napięcie

— Budynek jest niczego sobie: ma duże okna, świetne zasilanie energetyczne i wzmocnione stropy — takie były wymagania przy produkcji szkła kineskopowego — mówi gospodarz, zapraszając na piętro, do części biurowej (na parterze mieści się produkcja). Gabinet? Ot, współdzielony pokój, w którym Grzegorz Brona — uznawany za jednego z najlepszych naukowców biznesmenów w naszym kraju — zajmuje zazwyczaj byle krzesło przy byle biurku, takim niegodnym, pewnie nawet Ikei. Siadamy więc w sali konferencyjnej, podziwiamy plakaty nawiązujące do projektów kosmicznych, przy których spółka współpracowała. Prezes włącza wiatraki (klimatyzacja czasem szwankuje), a my kierujemy wzrok na niewielkiego satelitę leżącego na biurku. Oklejone srebrną i złotą folią ustrojstwo ma wypuszczony kabelek z pilotem i czerwonym guzikiem z podpisem „nie dotykać”. — A nie, to taki żart z tym napisem. Ale to urządzenie to już na poważnie jest, budujemy właśnie uniwersalną platformę mikrosatelitarną HyperSat. To projekt wart 20 mln zł — wyjaśnia Grzegorz Brona. Reszta przestrzeni biurowej jest dość gęsto naćkana krzesłami i biurkami. Tu ma być praktycznie. Wnętrza to głównie stylowy PRL przykryty nową wykładziną i obsadzony nowymi meblami. W powietrzu wisi jednak twórcze napięcie, które Grzegorz Brona porównuje do filmowej sceny z „Bogów”, w której Tomasz Kot, grający prof. Religę, dokonuje medycznych cudów wśród gołych ścian i niedowierzających decydentów.

Sterylny rytuał

— Dział badań i rozwoju w dużej części przeniósł się do Warszawy, informatycy mają swoje wymagania i chcieli być blisko metra. Produkcję w sterylnych pomieszczeniach, tzw. cleanroomach, mamy jednak tutaj w Piasecznie — tłumaczy Grzegorz Brona i prowadzi na parter.

Najpierw zwiedzamy tzw. brudną część produkcji, gdzie w warsztatach i na komputerach przygotowuje się komponenty i plany produkcyjne. Wejście do cleanroomu to rytuał: specjalny strój ograniczający elektrostatyczne wybryki człowieka (by nawet niewielki ładunek ze skóry czy ubrania nie uszkodził cennej elektroniki), dmuchawy, śluzy. W środku kilkanaście większych i mniejszych maszyn potrafiących robić cuda z nowoczesną elektroniką. Jest i piec Juki, japońskiego producenta znanego niegdyś z maszyn do szycia, oraz komputer Marantz (dawniej głównie sprzęt hi-fi), sprawdzający, czy na płytkach wszystkie komponenty zainstalowano zgodnie z projektem. — Tylko ostrożnie, nie potrąćcie tych płytek, one drogie są — prosi Grzegorz Brona, wymieniając zawrotną kwotę, jaką każda jest warta. Tu już innowacja, doświadczenie m.in. z CERN, i wsparcie kilku inwestorów przekuwa się w realny pieniądz. Zatem laików obowiązuje jedna zasada: nie dotykać. &

Prezydent BHP

Mem z Lechem Wałęsą, wiszący u wejścia do cleanroomu Creotechu, narodził się najpewniej w listopadzie 2016 r., gdy eksprezydent ogłosił światu, że zainspirował Donalda Trumpa do startu w wyborach na prezydenta USA. Piaseczyński mem to nie tylko branżowy żart, ale też dobry ruch anonimowego BHP-owca — konieczność podpięcia antystatycznej opaski ESD to najważniejsza sprawa w pracy z elektroniką wartą setki tysięcy złotych.