Nie da się ukryć, że rynek prac artystów nie jest najwdzięczniejszy, jeśli przychodzi go mierzyć za pomocą arkusza kalkulacyjnego. Analiza lubi się wtedy roić od bzdur: przeciętna cena dzieła artysty potrafi być średnią z trzech transakcji, a jej ponad stuprocentowy wzrost śmiało zapewnia jedna zyskowniejsza sprzedaż. Takie fantazyjne zestawienia wychodzą przede wszystkim z braku danych — co innego mówi tabela z cenami kilkunastu obrazów jednego autora, a co innego pokazałaby taka, w której zawarte wszystkie aukcyjne sprzedaże, od drogich obrazów i rzadkich rzeźb po niedoszacowane fotografie.
Wreszcie dałoby się byłoby coś o tym rynku powiedzieć, na przykład, że ubiegłoroczny obrót wynosi 167,1 mln zł, a nie około 60-80 mln zł, jak się czasem przypuszczało. Można to zrobić dopiero teraz, na podstawie dokładnego raportu Artinfo — portalu monitorującego wyniki aukcji i umożliwiającego licytację. Próba też zresztą większa niż u analityka badającego z wypiekami rynek jednego malarza, bo w 2016 r. wylicytowano ponad 13 tys. prac., a najwięcej obrazów.
Bieg po rekord
Tak jak zeszły rok błyskawicznie uznano za rekordowy, tak kolejne sensacyjne diagramy przyniosło zamknięte miesiąc temu pierwsze półrocze, które i tak statystycznie zawsze wypada skromniej od drugiego. W pierwszych sześciu miesiącach obrót był o ponad 15 proc. wyższy niż w tym samym okresie 2016 r. — podaje raport — a z badania sezonowości wynika, że najintensywniejsze licytacje czekają nas dopiero zimą.
W tych 84,5 mln zł sprzedaży pierwszego półrocza zawierają się jednak nie tylko przybite młotkiem wartości prac, ale też tzw. opłaty organizacyjne, bo kolekcjoner wygrywający licytację ma jeszcze do zapłaty dodatkowe 18-23 proc. ceny z sali. Jak twierdzi Rafał Kamecki, prezes Artinfo, to praktyka naturalna za granicą — pytany o to, co najbardziej zaskoczyło go w raporcie, wymienia raczej ogólne wyniki sprzedaży, ilość aukcji i liczbę dzieł oferowanych na rynku.
— Obfitość oferowanych obiektów rzeczywiście może zdumiewać, sama Desa Unicum wystawiła w zeszłym roku na sprzedaż ponad 6 tys. prac. W obrocie jest wiele tysięcy obiektów, czego do tej pory się nie czuło, bo na poszczególnych aukcjach oferowanych jest średnio 100-120 dzieł. Mimo że właściwie była nam znana,liczba samych aukcji też zadziwia, bo jeszcze 5-6 lat temu — a na pewno przed okresem licytacji sztuki młodej — na rynku obywało się ich około 120. Jeszcze 3 lata temu aukcji było 180, w ubiegłym roku 269, a uważamy, że w tym odbędzie się nawet 300 — komentuje Rafał Kamecki.
Sasnal za 500 zł
Na małym zdjęciu nic nie widać, ale najdrożej sprzedany obraz kosztował w ubiegłym roku ponad 2 mln zł, mierzył prawie 2 m i po brzegi zapełniały go drobniuteńkie numery zapisywane ciasnymi rzędami przez Romana Opałkę. Bardzo umowny drugi biegun wyznacza względem tego rekordu tzw. sztuka młoda — łagodne określenie spinające twórczość artystów w różnym wieku, ale na tyle niewypromowaną, że można ją licytować od kilkuset złotych.
Oferta, która na dobre zagościła w kalendarzu aukcji na okoliczność kryzysu finansowego, zasmakowała jednak nie tylko klientom wypatrującym czegoś do salonu, ale też inwestorom szukającym w ciemno tzw. drugiego Sasnala — zmitologizowanego absolwenta ASP, którego dzieła nagle i niebotycznie zdrożeją. Dzięki jednym i drugim, a także wielu innym typom kolekcjonerów, segment zaczął puchnąć do tego stopnia, że 52 proc. wylicytowanego w zeszłym roku malarstwa to właśnie sztuka młoda. Średnio kosztuje 1,4 tys. zł, a niecała jedna czwarta obiektów w katalogu kończy z ceną wywoławczą, podaje raport.
— Krajowy rynek sztuki jest przez ten segment zdominowany, ale wyłącznie jeśli mowa o ilości sprzedawanych obrazów. Pod względem wartości nie ma w nich takiego potencjału, bo wszystkie aukcje razem osiągnęły w pierwszym półroczu obrót na poziomie zaledwie 4,2 mln zł. Na tle 84,5 mln zł dla całego rynku nie wygląda to imponująco — komentuje Rafał Kamecki. Jeszcze skromniejszy udział ma na przykład wyróżniona prestiżowymi nagrodami fotografia, grafiki z okresu awangardy czy szkice młodopolskich malarzy — a cena bywa ta sama, na co warto czasem zwrócić uwagę, mając do wyboru kreskę Jacka Malczewskiego i plamę akrylowej farby drugiego Sasnala.
Rynek konia i byka
Połowa oferty to wobec tego dzieła opatrzone świeżymi nazwiskami — prawie same obrazy, w sporej mierze akrylowe, zwykle nowoczesne w formie i kolorach. A gdzie się podziały pejzaże z żurawiami, olejne portrety i jeźdźcy w złotych ramach, skoro rynek byka jakoś je pomija?
— Obserwuję rynek sztuki od prawie 20 lat i jeszcze nigdy nie widziałem tak dobrego momentu na kupowanie sztuki dawnej jak teraz. Wydaje mi się, że każdy kolekcjoner czy bardziej inwestor, który skupi się obecnie na akumulowaniu prac sztuki dawnej, w dłuższej perspektywie skorzysta, bo ich ceny będą musiały się podnieść. Ewidentnie to segment, który za bardzo został ostatnio odtrącony. Bardzo ciekawe obiekty sztuki dawnej można kupić czasami w nieproporcjonalnie niskich cenach, bez licytacji, zwłaszcza takie z ogólnie pojętej wyższej półki prac: Wierusza-Kowalskiego, Brandta, nawet prace Michałowskiego, a więc niekwestionowaną klasykę polskiej sztuki — podkreśla Rafał Kamecki.
Typowy Kossak, który dosyć pomnikowo symbolizuje rynek tradycyjnego malarstwa i konnych jeźdźców, nie musi być więc gorszą lokatą niż rozchwytywana geometryczna abstrakcja. On nigdy tak naprawdę nie śpi — nie tylko w kontekście nurtu, który dzisiaj przyćmiła sztuka współczesna, ale też w ramach parafrazy powiedzenia, którym gracze z Wall Street przydawali sobie animuszu już w okresie, kiedy nosili kolorowe szelki. Pieniądz nie śpi — syczał przez telefon do zapracowanego maklera Gordon Gekko. Popularny Kossak, syczałby dalej, rzadki Brandt, Wierusz-Kowalski — jak to się mówi na aukcjach, drugi Sasnal?