Polskie firmy drobiarskie już cierpią z powodu rozprzestrzeniania się zarazy. Spada popyt i ceny surowca.
Co jeszcze jakiś czas temu wydawało się tylko czczymi pogróżkami, dziś staje się realnym zagrożeniem. Polskie władze przekonują, że wraz z wykryciem przypadku wirusa H5 najpierw w Turcji, a ostatnio w Rumunii zwiększyło się ryzyko jego wystąpienia nad Wisłą. Ekologowie informują, że wirus wykryto także tuż za miedzą — na Ukrainie.
Sprzeczne sygnały
Reakcje władz są jednak niejednoznaczne. Krzysztof Jażdżewski, główny lekarz weterynarii, twierdzi, że minister rolnictwa już dziś może podpisać nakaz czasowego trzymania drobiu w pomieszczeniach, zakaz sprzedaży żywego drobiu na targowiskach i bazarach oraz zakaz organizowania pokazów i wystaw ptaków. Jego zdaniem zagrożenie ptasią grypą jest na razie tylko wśród zwierząt.
Z kolei Jerzy Pilarczyk, minister rolnictwa, przekonuje, że Komisja Europejska na razie nie potwierdziła znalezienia w Rumunii wysoce zjadliwego wirusa ptasiej grypy H5N1, dlatego w tej chwili nie ma potrzeby wydawania rozporządzenia nakazującego zamknięcie drobiu w budynkach.
A co na to firmy drobiarskie? Już liczą straty. Szum informacyjny o możliwym zagrożeniu, który ich zdaniem ma nakręcić koniunkturę na i tak nieskuteczne szczepionki, już przyczynił się do spadku popytu i cen surowca. Niewiele pomagają krzepiące słowa ministra Pilarczyka o tym, że „nie ma zagrożenia przy spożywaniu mięsa drobiowego, gdyż podlega ono obróbce termicznej, w której wirus ginie”.
Lepiej nie zapeszać
Wszyscy jednak unikają kreślenia czarnych scenariuszy. Rada Ministrów, która próbowała oszacować straty w razie pojawienia się wirusa w Polsce, po wyliczeniu kwoty nabrała wody w usta.
Cezary Bogusz, zastępca głównego lekarza weterynarii, mówi tylko o olbrzymich odszkodowaniach za wybijane stada, utracie rynków zbytu i przejęciu ich przez zachodnich konkurentów.