Zastanawialiśmy się ostatnio, dlaczego jeden stek wołowy drugiemu nierówny. Zwłaszcza, dlaczego polski się różni od amerykańskich kolegów. Basowano wokół, że bydło tam inne. Przypisywano jakąś bliżej nieokreśloną rolę bizonim samcom. Trudno się nie zgodzić, że — poza nielicznymi wyjątkami — steki w Polsce są raczej żylaste. Zwłaszcza te zbyt dobrze wysmażone i pozbawiane ich wspaniałej soczystości. Nazywamy je pogardliwie zelówkami.
Dano nam znać, że w Krakowie na Kazimierzu zaświeciło argentyńskie słoneczko stekowe. Zaskoczenie. Dzielnica kojarzy się raczej koszernie. Popędziliśmy. W menu królowało mięso, chociaż króliki też miałyby się czym pożywić (sałata argentyńska).
Popłynęliśmy w carne de vaca, czyli w mięsa z grilla. Solo, bez smakowicie brzmiących dodatków (ziemniaczki z patelni z czosnkiem — 7 zł) czy prowokujących sosów (z zielonego pieprzu — 5 zł). Zamówiliśmy prostą polędwicę La Morocha (200 g — 65 zł). Wyraźnie zaznaczyliśmy, że ma zmierzać w kierunku krwistej. Ale bynajmniej nie do końca. Pojawiła się soczysta i masłowa. Ale na zimnych talerzach. Za to jej krajan w kieliszku — Malbec Reserva, 2005, Luigi Bosca (150 ml — 20 zł) — był raczej ciepły. Bardzo smacznie, chociaż mogłoby być jeszcze lepiej, gdyby się parka zamieniła temperaturami.
Restauracja Pimiento Argentino Grill
ul. Józefa 26, Kraków
Stanisław J. Majcherczyk
