Dłuższa przerwa w obradach pomoże uspokoić atmosferę w Sejmie — stwierdził Jarosław Kaczyński, uzasadniając propozycję przełożenia posiedzenia Sejmu na 25 stycznia, a więc o dwa tygodnie. I trudno się z nim nie zgodzić. Zastanawia jedynie minimalizm lidera PiS. Jeżeli bowiem dwa tygodnie nieobecności posłów w parlamencie z pewnością trochę uspokoi atmosferę, to ich nieobecność przez dwa miesiące, albo i dwa lata, niewątpliwie wpłynęłoby zbawiennie nie tylko na atmosferę w budynku przy Wiejskiej w Warszawie, ale i na stan naszych nastrojów, gospodarkę i wiele innych dziedzin życia. Bo z tego, co się tam wyprawia, nikt już nic nie rozumie.
Kluczowe zdanie wypowiedział wyrastający na gwiazdę PiS poseł Tadeusz Cymański. Jego zdaniem, „ten czas jest po to, by znaleźć rozwiązanie lub uznać, że w tym Sejmie nie da się pracować”. To, że w tych warunkach, układzie, nie da się pracować, już widać gołym okiem. Niezbędna jest zmiana arytmetyki sejmowej. A tę można osiągnąć w sposób dwojaki: albo przez wcześniejsze wybory (tego jednak obawiają się wszyscy i nie bardzo chcą ryzykować), albo przez stabilne koalicje. I na tym polu wczorajszy dzień przyniósł spore zmiany.
Co prawda, spotkanie Kaczyński — Tusk nie dało praktycznie żadnych rezultatów, chociaż może być początkiem rozmów, ale już rendez-vous lidera PiS z Andrzejem Lepperem było ponoć znacznie bardziej owocne. Nieoficjalnie mówi się, że koalicja programowo-rządowa PiS i Samoobrony stała się faktem. No cóż, Jarosław Kaczyński, po wydarzeniach z udziałem marszałka Jurka i wicemarszałków, może czuć się nieco osamotniony i osłabiony.
Z odpoczynku jednak nici. Wieczorny kompromis zapowiada nie tylko gorącą sobotę, ale i kolejne dwa tygodnie politycznego upału.