W chińskim rozumieniu kryzys to zagrożenie, ale jednocześnie szansa. W taki sposób ukraińsko-rosyjski kryzys postrzega też Ministerstwo Gospodarki (MG).
— Z danych GUS wynika, że w pierwszych czterech miesiącach tego roku eksport do Rosji i na Ukrainę spadł o 25 proc. To świetny moment, żeby zdobyć inne rynki, poszerzyć bazę klientów — uważa Ilona Antoniszyn-Klik, wiceminister gospodarki. Ministerstwo wytypowało 11 krajów: Azerbejdżan, Indie, Indonezję, Mongolię, Malezję, Turkmenistan, Wietnam, Chorwację, Serbię, Bośnię i Hercegowinę oraz Macedonię. Będzie zachęcać tamtejsze firmy do kontaktów z polskimi przedsiębiorstwami, tak jak robiło to już w ostatnich latach: w ramach projektu „Promocja polskiej gospodarki na rynkach międzynarodowych”.
— Będą to misje przyjazdowe dla potencjalnych kontrahentów i dziennikarzy z poszczególnych krajów, konferencje koncentrujące się na wspieranych branżach, połączone z pokazem lub degustacją polskich specjalności eksportowych, czy kampania promocyjna „Made in Poland” poprzez artykuły sponsorowane— zapowiada Ilona Antoniszyn-Klik. Ministerstwo wybierze w przetargu wykonawcę działań promocyjnych. Program potrwa sześć miesięcy.
— Chcielibyśmy, żeby ruszył we wrześniu — deklaruje Ilona Antoniszyn-Klik.
Brawo, nareszcie
Część przedsiębiorców chwali pomysł.
— Tego typu działania mogą być efektywne. Niezależnie od kierunku, nic w biznesie nie jest lepsze od bezpośrednich kontaktów, zacieśniania więzów, poznawania się. W ten sposób trzeba przełamywać bariery, na które biznes może natrafiać. Są tacy, którzy stwierdzą, że to niepotrzebnie wydawanie pieniędzy, jednak jeśli nawet akcja tylko częściowo będzie owocna, to da lepsze efekty, niż gdyby do takich bezpośrednich kontaktów w ogóle nie doszło — uważa Zygmunt Łopalewski z Indesitu, który w polskich zakładach produkuje dziś więcej niż we Włoszech, a w Rosji i na Ukrainie sprzedał w 2013 r. ponad 4 mln sztuk sprzętu AGD.
— Wspieranie przez MG naszych eksporterów na obiecujących rynkach jest nie tylko dobrym pomysłem, ale koniecznością wynikającą z trudnej i zapewne długotrwałej sytuacji polityczno-gospodarczej w Rosji i części Ukrainy. Wbrew opinii części biznesu, to o wiele ciekawsze, większe i bardziej marżowe rynki. Brawo, nareszcie — zgłaszam akces — mówi Zbigniew Woźniak, prezes firmy Europoles, niemieckiego producenta słupów, który ma w Polsce zakłady w Koninie i Chrzanowie.
Słomiany zapał
Część przedsiębiorców zaznacza, że rządowa pomoc to nie wszystko.
— Należy docenić inicjatywę Ministerstwa Gospodarki, gdyż każde wsparcie rządu dla polskiego eksportu jest ważne. Jest wiele firm, które na nie czekają i go potrzebują. Przede wszystkim jednak trzeba samemu walczyć o zagraniczne rynki — komentuje Sylwia Mokrysz z zarządu Mokate, spółki, która jest obecna w ponad 60 krajach świata. Rozmówcy wskazują, że to dobry początek, ale kontakty trzeba pielęgnować.
— Nie można traktować tej promocji jako jednorazowego strzału, tylko element długofalowej strategii — podkreśla jeden z przedsiębiorców. Są też bardziej sceptyczne głosy.
— Misje przyjazdowe potencjalnych kontrahentów czy też konferencje promocyjne nic ciekawego nie wniosą, nie spowodują zwiększenia eksportu. Ostatnio Ministerstwo Gospodarki zapowiadało realne wsparcie choćby w USA i Chinach [Centra Gospodarcze Polski, projekt, który w czerwcu zaakceptowało kierownictwo MG — red.]. Ten projekt nadal jest w fazie pomysłu mimo pozytywnych recenzji. Może niech MG dokończy jedno, zanim zacznie mówić o drugim — wytyka Robert Podleś, prezes Cobi, firmy produkującej m.in. klocki konstrukcyjne.