Otóż dyrektorzy przez lata najbardziej bali się skargi do kuratorium. Dlatego, będąc rozlicznymi ze skarg, unikali jak ognia konfliktów z uczniami i rodzicami. W efekcie, gdy ci najbardziej roszczeniowi i agresywnie nastawieni uczniowie i rodzice odkryli „słabe punkty” systemu, zaczęli roznosić szkoły. Pamiętamy kosz na głowie nauczyciela…



Według mnie, tak właśnie podejmowane są decyzję w sprawie fali uchodźców. Ta fala, to konkretni ludzie z masą swoich i nie swoich problemów. Grupują się, bo tak im jest łatwiej pokonywać kolejne bariery. A po drugiej strony politycy, tak jak dyrektor kuratorium, żyjący w obawie przed wyborcami i opinią publiczną. Zobaczymy: jak do tej pory, poza dywagacjami, czy przyjmiemy uchodźców i ilu, nic modrego się nie dzieje. Czy to ja jestem nie normalny, że mam w głowie masę pytań:
• przyjmiemy wyznaczone „kwoty”, a co z resztą”?
• jak ich już przyjmiemy, to co będą u nas robić?
• Czy to preludium uchodźctwa i co się stanie, gdy kolejni udręczeni ludzie zamienią się w masy i popłyną do Europy?
Z takimi obawami podzielił się choćby jeden z syryjskokatlickich duchownych: co się stanie, jak inni zobaczą, co mogą dostać w Europie…
Dla mnie kwestia tego, czy przyjąć uchodźców jest absurdalna. Oni już są. 12 tys. osób w naszym kraju to mikro zmiany. Nie ma o czym dyskutować. Nie czuję się kompetentny by pisać o geopolityce, ale mam wrażenie, że każda europejska decyzja wpływano na nią. Uważam, ze należy podejmować decyzję strategiczne, z myślą nie tylko o tych, którzy już są w Europie. Jeśli jesteśmy tak humanitarni, powinniśmy szukać godnych i ludzkich rozwiązań również dla tych, którzy mieszkają TAM. Wiem, ze populizm nakazuje politykom zajmować się swoimi. Ale do czego to prowadzi? Widać głupotę wielu lat i wielu rządów.
Tak się składa, ze w sierpniu spędziłem sporo czasu z uchodźcami. To byli Polacy, którzy teraz mieszkają w Kanadzie. Ich los mam w swoim sercu. To jest trochę inna perspektywa. Nie sprowadza się jedynie do tego, czy przyjmiemy, ale jak to będzie później. I ja też myślę już o tym, jak to będzie. Dla mnie INNI nie są nigdy zagrożeniem, ale zawsze szansą.
Tak od pewnego czasu do emigrantów podchodzą USA i Kanada. Wcześniej, po przyjeździe do ich kraju, robili wszystko, aby Obcy jak najszybciej zapomnieli, skąd przejechali i wręcz „rozpuścili się” w lokalnej społeczności. Teraz promują się postawę podtrzymywania relacji kulturowych z krajem pochodzenia. W szkołach modne są święta różnorodności, gdzie każdy pokazuje atutu kraju swoich narodowych korzeni.
Pewnie zasada jest prosta: jesteśmy globalni, fajnie jak Amerykanin mówi też po polsku i zna ludzi w Polsce. Może dzięki temu łatwiej będzie mu nakręcić globalny biznes. Znam Kanadyjską rodzinę, w której matka mówi do dziecka po polsku, ojciec po wietnamsku, w żłobku mówią do niego po francusku. I wiadomo, ze i tak jego najsilniejszym językiem będzie angielski.
Żeby jednak tak się stało i u nas, potrzebujemy myśleć z wyprzedzeniem, planować. Tym, co mnie najbardziej pasjonuje w perspektywie pojawienia się u nas INNYCH, to wsparcie ich w znalezieniu pracy. To jednak jest podstawa egzystencji. Przecież za coś trzeba życie. A stabilne życie sprzyja porządkowaniu pełnego urazów i zranień wnętrza.