Kto i dlaczego Kamala Harris

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2024-07-22 20:00

Joseph Biden z ogromnym psychicznym trudem bardzo długo przyjmował do wiadomości brutalne i nieubłagane prawa biologii, ale w minioną niedzielę blisko 82-letni prezydent wreszcie ogłosił rezygnację z ubiegania się o reelekcję

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Skutkiem na razie jest jeden pewnik – 5 listopada 2024 r. zostanie wybrany, zaś 20 stycznia 2025 r. złoży przysięgę 47. prezydent USA. Gdyby swoją drugą kadencję wywalczył Joseph Biden, jego numer 46. zostałby przedłużony. Owym 47. będzie albo Donald Trump (doda nowe trofeum do już posiadanego numeru 45.), albo…

Najbardziej naturalnym kandydatem do przejęcia Białego Domu z definicji jest wiceprezydent USA. Ba, takie stanowisko… po to istnieje, oczywiście w celu zastępowania prezydenta urzędującego, ale może być również kandydującego. W dziejach USA już zdarzył się przypadek, że zaskakując Amerykanów prezydent odpuścił sobie drugą kadencję – w 1968 r. zrobił tak obciążony wojną wietnamską Lyndon Johnson, którego sondaże sięgały dna. Przy czym decyzję ogłosił w marcu, ogromne szanse na uzyskanie mandatu Partii Demokratycznej miał wtedy senator Robert Kennedy, ale w czerwcu został zamordowany w zamachu i sierpniowa konwencja w Chicago nominowała wiceprezydenta Huberta Humphreya, który potem z republikaninem Richardem Nixonem przegrał. Po 56 latach historia zatacza koło, konwencja demokratyczna odbywa się 19-22 sierpnia znowu w Chicago. Partii pozostaje niecały miesiąc na potwierdzenie i wypromowanie kandydatury wiceprezydentki Kamali Harris, której Joseph Biden od razu w niedzielę symbolicznie przekazał pałeczkę.

W USA partia posiadająca prezydenta, który ma przed sobą drugą kadencję, wystawia go automatycznie. Prawybory realnie ograniczają się do potwierdzenia jego prymatu i manifestacji jedności. Na samym początku obecnej kampanii aspiracje zgłaszali demokratyczni aktywiści Marianne Williamson i Robert Kennedy Jr, a także kongresmen Dean Phillips – wszyscy z poparciami śladowymi. Przypominam te mało znane nazwiska jako personalne odpowiedzi na pytanie – kto jeśli nie Kamala Harris. Otóż realnie – nikt. Wręcz niewyobrażalne jest ujawnienie w najbliższych dniach prezydenckich ambicji przez któregoś z wpływowych demokratycznych senatorów, natomiast już ustawia się kolejka chętnych do wiceprezydentury u boku Kamali Harris.

Bardzo późne ogłoszenie przez Josepha Bidena rezygnacji ma wiele następstw proceduralnych. 46. prezydent oczywiście będzie urzędował aż do 20 stycznia 2025 r. do południa, zachowując stuprocentową konstytucyjną decyzyjność w każdej sprawie. Rzecz jasna bardzo ważny wpływ na jego aktywność będzie miał wynik z 5 listopada – jeśli wybory wygra Kamala Harris, to Joseph Biden przekaże jej urząd przyjacielsko i aksamitnie, ale jeśli Donald Trump… Nie nastąpi oczywiście żadne najście przegranego demokratycznego elektoratu na Kapitol.

Specyfiką amerykańskiego systemu wyborczego jest głosowanie obywateli, ale formalne podejmowanie decyzji przez pośredników. Prezydent i wiceprezydent USA wybierani są przez kolegium elektorów, oczywiście na podstawie wyników w poszczególnych stanach. Podobnie na partyjnych konwencjach nominacyjnych decydują delegaci. Za miesiąc w Chicago zjedzie się ich około 4700. Na podstawie maratonu głosowań w prawyborach stanowych absolutna większość zobowiązana jest do głosowania na taką parę kandydatów: prezydent Joseph Biden, wiceprezydent Kamala Harris. Automatyczne awansowanie numeru dwa na pozycję numeru jeden nie wchodzi w grę, stanowe delegacje będą musiały znaleźć obejście standardowej procedury. Wszystko jednak wskazuje, że wiceprezydentka jest bezalternatywna. Generalnie powodem całego niemałego zamieszania prawnego jest niedotrzymanie przez Josepha Bidena obietnicy sprzed czterech lat, że do Białego Domu idzie tylko na jedną kadencję. Widocznie z czasem uznał, że jego upływ w rządzeniu absolutnie nie przeszkadza…