Makroekonomiczne efekty napływu uchodźców

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2022-03-14 20:00

Przed polską gospodarką stoi wielkie wyzwanie - jak zapewnić setkom tysięcy uchodźców jak najlepsze warunki życia jednocześnie kontrolując inflację.

W weekendowe przedpołudnie spacerowałem z dziećmi po warszawskim Zoo, obserwując niesamowite zjawisko – ogromny przepływ ukraińskich rodzin. Moje dzieci podekscytowane były oglądaniem pająków i krokodyli, ja jednak czułem głównie wzruszenie obserwując, jak setki ukraińskich dzieci znajdują w Warszawie bezpieczne schronienie przed rosyjskimi bombami. W mojej Warszawie, którą kiedyś podobne bomby zrównały z ziemią. Stoi przed nami historyczne zadanie i moralny obowiązek, aby setkom tysięcy osób – lub nawet kilku milionom – zapewnić szybko bezpieczeństwo i godne warunki życia.

Efekty ekonomiczne dziś schodzą na dalszy plan. Nie oznacza to jednak, że nie powinniśmy ich uważnie śledzić. Zrozumienie kanałów wpływu fali uchodźców na gospodarkę pozwoli nam dobrać optymalne narzędzia reakcji, zrozumieć, w jaki sposób polityka gospodarcza może sprzyjać łagodnemu przyjęciu tej fali.

Napływ imigrantów generalnie oddziałuje na gospodarkę z dwóch stron. Z jednej – nowe osoby podnoszą zdolności wytwórcze kraju, czyli zwiększają nasze możliwości wytwarzania dóbr i usług. Z drugiej – imigranci zwiększają zapotrzebowanie na dobra i usługi: potrzebują mieszkań, jedzenia, usług publicznych i wielu innych produktów. Zakładam, w pewnym uproszczeniu, że do Polski przyjedzie ok. 1,5-2 mln osób, które zostaną tu na co najmniej rok.

Fala imigracji z lat 2014-20, gdy do Polski przyjechało ok. 2 mln osób (ale jednorazowo nie więcej niż 1 mln), oddziaływała na gospodarkę mocniej pierwszym kanałem: imigranci znacznie więcej produkowali, niż konsumowali, ponieważ przyjeżdżali po to, by wytwarzać nadwyżki finansowe wysyłane do swojego kraju. Obecna fala migracji, czy raczej uchodźców, będzie w krótkim okresie oddziaływała na gospodarkę znacznie mocniej drugim kanałem niż pierwszym. Potrzeby konsumpcyjne tych ludzi w perspektywie kilkunastu miesięcy będą wyższe niż ich zdolności produkcyjne. Potrzebujemy mieszkań i innych miejsc noclegowych, szkół, szpitali, lekarzy, jedzenia, środków higieny, ubrań, a jednocześnie nasze zdolności dostarczania tych usług nie rosną tak szybko jak potrzeby.

O ile więc migracja lat 2014-20 podnosiła produkcję mocniej niż konsumpcję, zwiększając oszczędności krajowe i obniżając inflację, o tyle obecna fala migracji w krótkim okresie podniesie konsumpcję mocniej niż produkcję, redukując oszczędności krajowe i podnosząc inflację. Polska gospodarka już w tym momencie wykorzystuje maksimum zdolności wytwórczych, więc impuls, który zwiększa konsumpcję mocniej niż produkcję, jest proinflacyjny. W perspektywie dwóch-trzech lat to się oczywiście odwróci, a efekt migracji będzie bardziej pozytywny dla produkcji niż konsumpcji.

O jakim efekcie mówimy? Można szacować, że przyjęcie 1,5 mln osób będzie kosztowało Polskę ok. 20-30 mld zł rocznie, czyli ok. 1 proc. PKB, dużo więcej niż obecnie szacuje rząd. Dlaczego tyle? Każdy uchodźca powinien mieć zapewniony dochód na poziomie minimum socjalnego. Do tego dochodzi koszt dostosowania infrastruktury. Doświadczenia krajów UE z falą uchodźców z lat 2014-16 wskazują na takie właśnie koszty. Trzeba jednocześnie zdawać sobie sprawę, że dodatkowe wydatki będą realizowane w gospodarce, która już w maksymalny sposób wykorzystuje zdolności wytwórcze, więc każdy impuls popytowy oznacza wyższą inflację.

Musimy z tego wyciągnąć kilka praktycznych wniosków.

Po pierwsze, jak największą część dodatkowego finansowania powinniśmy pozyskać poprzez przesunięcia w wydatkach publicznych, najlepiej finansowanych z funduszy europejskich. Najlepszym sposobem byłoby wynegocjowanie zmiany struktury Krajowego Planu Odbudowy, specjalnego programu wsparcia gospodarki po pandemii finansowanego z UE. Program ma ruszyć w tym roku, choć wciąż jest opóźniony z powodu naruszania przez Polskę zasad praworządności. KPO ma wzmocnić transformację energetyczną i cyfrową gospodarki, więc jest kluczowym elementem strategii rozwoju kraju. Zawiera jednak jeden element, z którego można zrezygnować – wsparcie firm w odbudowie po pandemii. Polska gospodarka bardzo szybko ożywiła się po recesji pandemicznej, a firmy nie mają problemów z płynnością i nie potrzebują dodatkowego wsparcia. Ten element KPO można więc zmienić i przekierować pieniądze na uchodźców. Tym bardziej, że większość tych pieniędzy i tak ostatecznie trafi do polskich firm.

Po drugie, powinniśmy pozyskać dodatkowe finansowanie europejskie na wydatki związane z przyjęciem uchodźców. Europa powinna podzielić koszty przyjęcia uchodźców między kraje. Jest to też ważne z punktu widzenia stabilności polskiej gospodarki. Ponieważ gospodarka operuje na maksimum zdolności produkcyjnych, dodatkowy popyt zwiększy import, co pogorszy nasze saldo handlowe. Bez finansowania europejskiego może to spowodować osłabienie złotego, zupełnie nam dziś niepotrzebne.

Po trzecie, musimy jak najszybciej zatrudniać napływające osoby, w pierwszej kolejności do świadczenia usług publicznych w ochronie zdrowia i edukacji. Dzięki temu dysproporcja między popytem a podażą zostanie ograniczona, a dodatkowe zapotrzebowanie na usługi publiczne zostanie łatwiej zaspokojone. Na przykład, ukraińskie dzieci na pewno mogą się uczyć w klasach z ukraińskimi nauczycielami, co zapewni im lepsze wyniki nauki (choć ich integracja z polskimi dziećmi ma też wiele pozytywnych efektów i powinna być prowadzona). Z punktu widzenia równowagi gospodarczej jeszcze ważniejsze może być, aby zatrudniać w miarę szybko ukraińskich pracowników ochrony zdrowia, w tej dziedzinie bowiem Polska cierpi na istotne niedobory.

Realizacja tych trzech postulatów sprawi, że będziemy w stanie utrzymać uchodźców bez generowania nadmiernie wysokiej presji inflacyjnej. W perspektywie dwóch-trzech lat impuls popytowy może się przerodzić w impuls podażowy, który obniży inflację.

Największe wyzwanie stoi natomiast przed polityką pieniężną. Napływ uchodźców będzie stanowił impuls proinflacyjny, więc teoretycznie może sprzyjać podnoszeniu stóp procentowych. Jednocześnie jednak bardzo potrzebujemy teraz nowych miejsc pracy, czyli nie chcemy za wielu podwyżek stóp. Co więcej, w dłuższym okresie impuls proinflacyjny może się przerodzić w impuls deflacyjny, jeżeli nowi imigranci zaczną więcej produkować. Implikacje dla polityki pieniężnej są więc niejednoznaczne. Podejrzewam, że na razie najlepszym kierunkiem działania będzie kontynuacja podwyżek stóp procentowych w celu umocnienia waluty, ale z gotowością do przerwania cyklu w niedalekim horyzoncie.

Przed polską gospodarką wielkie wyzwanie. Jestem przekonany, że mimo wielu turbulencji staniemy na wysokości zadania.