Loty balonem organizowane są zazwyczaj o wschodzie lub zachodzie słońca. Powietrze jest wtedy spokojniejsze, jak mówią piloci – nie ma termiki, czyli prądów wznoszącego się ciepłego powietrza powstających wskutek nagrzania terenu pod wpływem nasłonecznienia. Marcin Nowak wspomina, że przed pierwszą podróżą tym podniebnym środkiem lokomocji odczuwał duży niepokój.
– Denerwowałem się. Prawie przez całą noc nie zmrużyłem oka, a umówiliśmy się z pilotem o brzasku. Po pierwszym locie stwierdziłem jednak, że nie było się czego bać. Kilka miesięcy później poleciałem z rodziną drugi raz i wtedy pomyślałem, że sterowanie nie wydaje się takie trudne. Postanowiłem spróbować sił w tym sporcie i rozpocząłem szkolenie na pilota balonu – wspomina członek zarządu Decerto.
Trening czyni mistrza
Marcin Nowak od ponad 20 lat wspina się po szczeblach kariery zawodowej, przechodząc od roli programisty przez funkcje menedżerskie po fotel współwłaściciela firmy. W 2006 r. stworzył Decerto, które specjalizuje się w dostarczaniu oprogramowania do automatyzacji pracy agentów ubezpieczeniowych. I tak jak prowadzenie firmy nie należy do łatwych zadań, tak samo sterowanie balonem stanowi spore wyzwanie.
– Okazało się, że latanie balonem nie jest takie proste, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. O ile start jest stosunkowo prosty, o tyle bezpieczne sprowadzenie statku powietrznego na ziemię jest pewnym wyzwaniem. Należy pamiętać, że możliwości skręcania są mocno ograniczone. W dodatku nie latamy, gdy wieje silny wiatr lub gdy nie ma go wcale. Jest to niebezpieczne, ponieważ przy braku wiatru balon może znaleźć się nad lasem lub budynkami, gdzie nie ma miejsca do lądowania. Strach pomyśleć, jak wyglądałoby takie lądowanie, w najlepszym wypadku skończyłoby się zniszczeniem balonu – mówi Marcin Nowak.
Szkolenie balonowe trwa około roku. Pierwsza część, teoretyczna, obejmuje cykl wykładów poświęconych wiedzy lotniczej, w tym aerostatyce, prawu i przepisom lotniczym, nawigacji, meteorologii, budowie i eksploatacji balonów, budowie osprzętu, zasadach pilotażu balonowego, komunikacji radiowej oraz człowiekowi i jego możliwościom. Część praktyczna, czyli szkolenie w powietrzu, zaczyna się po zaliczeniu egzaminów z teorii. Do zdobycia licencji pilota balonowego potrzebne są także badania lekarskie.
– Dotychczas moją najgorszą przygodą było lądowanie między samochodami na parkingu w Lesznie. Podczas lotu wiatr nagle zatrzymał się i nie mogłem dalej polecieć. Z jednej strony miałem miasto, wyżej w powietrzu odbywały się pokazy lotnicze, a do lasu nie dałbym rady dolecieć. Pozostał więc parking. Zadzwoniłem do swojej załogi i dzięki ich pomocy udało mi się wylądować bez żadnych szkód dla balonu, dla mnie i samochodów wokół – wspomina Marcin Nowak.
Współpraca i improwizacja
Pierwsza próba lotu balonem odbyła się w 1783 r. Bracia Montgolfier wykonali udany załogowy lot balonem na ogrzane powietrze. Nie był to jednak kurs, jaki znamy dzisiaj, gdyż w koszu podróżowały owca, kaczka i kogut.
Z kolei pierwszy lot prezesa Decerto odbył się w okolicy Świdnicy, a do swojego kosza mógł zabrać maksymalnie trzy osoby. Jego najkrótszy lot trwał osiem minut, a najdłuższy – ponad dwie godziny.
– Balonem steruję sam, ale do startu i lądowania potrzebuję pomocy. Załoga wspólnie ze mną rozkłada i składa wszystkie elementy. Sama powłoka waży 128 kg, reszta części też nie jest lekka, więc samodzielnie z pewnością nie dałbym rady. Drużyna dzieli się po rozstawieniu na dwie części – jedna wsiada ze mną do balonu i leci, a druga jedzie za nami samochodem – mówi Marcin Nowak.
Kosze i powłoki są dostępne w różnej wielkości. Wybór konkretnego sprzętu zależy głównie od celu jego użytkowania. Komercyjne balony zazwyczaj są większe, by można było zabrać więcej klientów. Przedsiębiorca posiada nieduży kosz wiklinowy, który nie wymaga składania i w całości jedzie na przyczepie do miejsca startu.
– Przygotowanie do lotu wygląda następująco – kosz stawiamy na polu, przypinamy palniki i kładziemy go na boku. Następnie rozciągamy powłokę i zaczynamy ją napełniać zimnym powietrzem z wentylatora. Gdy balon jest już nim wypełniony mniej więcej w trzech czwartych objętości, uruchamiamy palniki i zaczynamy ogrzewać powietrze. To działanie pozwala unieść się balonowi, a nam daje sygnał, że można już zaprosić pasażerów do kosza. Po lądowaniu te czynności wykonuje się analogicznie, ale w odwrotnej kolejności – tłumaczy baloniarz.
Nie ma oczywistego górnego ograniczenia wysokości lotu. Ale są nieoczywiste. Pierwsze, wynikające z funkcjonowania człowieka, czyli 4000 m, powyżej których należałoby już podawać tlen, a drugim są ograniczenia palników – z powodu niedoboru tlenu palniki z czasem gasną. Marcin Nowak przyznaje jednak, że najprzyjemniej lata się nisko – płynąc nad polem lub dotykając koron drzew.
Przygoda wynagradza trudności
Loty balonem wymagają cierpliwości, niezbędne są bowiem odpowiednie warunki pogodowe. Potrzebna jest dobra widoczność i wiatr wiejący z prędkością od 2 do 5 m/s. Dodatkowo należy pamiętać, że przy ziemi wiatr ma najmniejszą prędkość, która rośnie wraz z wysokością. Co więcej, na półkuli północnej skręca w prawo, co powoduje znoszenie balonu. Dla przedsiębiorcy najtrudniejsza jest decyzja o odwołaniu lotu, gdy warunki atmosferyczne są na granicy.
– W tym roku byłem we Francji przez 12 dni. Pojechałem specjalnie na tzw. fiestę balonową, w której miało startować aż 400 balonów. Zaplanowałem 19 lotów, a zrobiliśmy tylko cztery. Inne załogi latały w wietrznych warunkach, ale ja stwierdziłem, że nie są dla mnie. Trudno w takim momencie powiedzieć – nie lecę, ale czasami muszę dokonać takiego wyboru dla bezpieczeństwa i załogi. Lepiej odpuścić jeden lot, niż żeby ten jeden stał się naszym ostatnim – twierdzi Marcin Nowak.
Mimo konieczności podejmowania trudnych decyzji uwielbia ten sport. Wskazuje, że za każdym razem, gdy wsiada do wiklinowego kosza, może się spodziewać nowej przygody.
– Najpierw szukam załogi i czasami zdarza się, że poznaję zupełnie nowych ludzi, następnie wybieramy miejsce startu, planujemy podróż i lecimy. Gdy latamy wieczorami, ludzie na ziemi często do nas krzyczą i witają nas. Większość lądowań jest przyjemnych – pamiętam, jak pewnego razu przyszedł do nas gospodarz, na którego łące wylądowaliśmy. Bywa, że częstują nas swoimi wyrobami, np. alkoholem, kiełbasą itp. Bardzo często latam wspólnie z innymi pilotami. Robimy sobie zdjęcia, zawody. Są to niepowtarzalne przeżycia – dodaje Marcin Nowak.
Biznes i loty marzeń
Przedsiębiorca przyznaje, że dotychczas najpiękniejszy był lot we Francji, kiedy dookoła niego było 400 balonów. W najbliższym czasie pragnie zrealizować kolejne marzenie – lot nad Tatrami.
– Startujemy po słowackiej stronie i wracamy do Polski. Wbrew pozorom to łatwy lot między górami. Trudny jest np. w Alpach, bo są bardzo rozległe i trudno wylądować. Chciałbym z biegiem czasu częściej podróżować balonem po różnych miejscach Europy i podziwiać z niego świat. W tym roku na przykład próbowałem udać się do Rumunii, ale los pokrzyżował moje plany. Mam też na liście fiesty balonowe w Kapadocji i w Albuquerque, gdzie startuje aż 600 balonów – dodaje Marcin Nowak.
Ale baloniarstwo to nie tylko hobby, lecz także cichy pomocnik w biznesie. Jak twierdzi prezes Decerto, dzięki lotom stał się odważniejszy i lepiej znosi zmiany.
– Balony niosą ze sobą nieprzewidywalność, konieczność improwizacji i pokorę. Te doświadczenia bardzo się przydają w prowadzeniu firmy. Zarządzając biznesem, zawsze mamy jakiś plan, ale rynek rządzi się swoimi prawami, na które nie zawsze mamy wpływ. Mam wrażenie, że odkąd latam, spokojniej to przyjmuję. Co więcej, lot balonem to urlop w pigułce – kiedyś zabrałem ze sobą koleżankę, która była świeżo po wakacjach i stwierdziła, że podczas lotu bardziej odpoczęła niż przez ostatni tydzień. To dlatego, że lot wymaga od nas skupienia na chwili obecnej. To przewietrzenie umysłu na najwyższym poziomie – kończy Marcin Nowak.









