Każdy wie, jak wygląda Mercedes, ale tylko Fotografia niewielu może go poczuć — głosił niegdyś slogan kultowej niemieckiej marki. Wielu zatem wie, jak wygląda polska siedziba Mercedesa — doskonale widoczny, przeszklony dziewięciopiętrowy okrąglak kawałek od centrum Warszawy. Przy ulicy Gottlieba Daimlera 1, oczywiście. Ale jak jest w środku?








— Temu budynkowi czegoś brakuje. Na dachu naszej siedziby miało być coś, co przyciągnęłoby wzrok każdego — ubolewa Niels Kowollik, prezes Mercedes-Benz Polska, prowadząc w głąb budynku.
Okazuje się, że architektura stojącego od 10 lat biurowca jest nieco bardziej wyrafinowana niż tony szkła, stali i betonu na planie koła. Od drugiego piętra budynek przypomina gruby obwarzanek, dzięki czemu naturalne światło dochodzi tu wszędzie, także do ogromnego salonu na dole — salon ma przeszklony dach. Tenże obwarzanek spina na górze kilka potężnych metalowych klamer, spotykających się pośrodku wewnętrznej pustki.
— To właśnie stąd miała się wspinać w stronę nieba ośmiometrowa gwiazda Mercedesa. Miała, bo z powodu bliskości lotniska i usytuowania budynku w korytarzu ruchu lotniczego plan spalił na panewce. Ale marzenie zostało… — wyjaśnia Niels Kowollik.
Ciasne zakręty
Do salonu pełnego lśniących cacek jeszcze zejdziemy. A tymczasem prezes zaprasza na samą górę, do gabinetu. Idziemy zagiętym korytarzem, upstrzonym zdjęciami starszych i nowszych modeli mercedesów, czując wzrastający apetyt na prezesowskie biuro.
Mieczysława Cybulskiego, przedwojennego aktora i amanta, rozpartego na zderzaku swojego kabrioletu typ 320, jeszcze wzmaga to uczucie. Będą mahoń, cygara, wyściełane bawolą skórą fotele, kryształy z koniakiem w przeszklonym kredensie, prawda? Nic z tych rzeczy. Bo Niels Kowollik jest trochę jak stereotypowy Niemiec w oczach Polaka. Praktyczny. Zatem jego gabinet nie przypomina luksusowej limuzyny klasy S. Przywodzi na myśl raczej wygodę, przestronność i funkcjonalność klasy V. Bajerów trochę jest, ale to głównie bibeloty odziedziczone po poprzednikach. Oś gabinetu stanowią proste biurko i stół z kilkoma krzesłami. No i ten widok na siedem pasów ruchliwych Alej Jerozolimskich, krzyżujących się akurat z torami kolejowymi. Nad wszystkim raz po raz przeleci samolot.
— Ten widok mnie relaksuje — przyznaje prezes i spogląda na grafiki prezentujące kultowego mercedesa w technice znanej z portretów Andy’ego Warhola. To legendarny Mercedes Gullwing, którego Kowollik uwielbia. Jest też duży fotos (choć nieco schowany za szafą), na którym uchwycony w kadrze motocyklista odważnie składa się do ciasnego zakrętu na torze wyścigowym. Wygląda profesjonalnie. Jakiś idol?
— To ja. Uwielbiam nie tylko Formułę 1, ale i wyścigi motocyklowe. Startuję w cyklu amatorskich zawodów w całej Europie. Oczywiście tylko w wybranych wyścigach, na więcej nie starcza czasu — mówi Niels Kowollik.
Kolory i pedały
Na komodzie za biurkiem stoją fotografie ostatnich mercedesów, jakie trafiły do klientów z oddziału firmy w Kassel, gdzie Kowollik był szefem do 2012 r. Są i podziękowania od sportowców, wspieranych przez ikonę niemieckiej motoryzacji — piłka z podpisem Roberta Lewandowskiego, stylowa fotka Kamila Stocha przy klasycznym kabrio… Na biurku — pokaźny termos z herbatą codziennie przygotowywaną przez żonę. Wzmocnieni filiżanką naparu możemy udać się na dół — do salonu, gdzie gwiazda mercedesa miga w oczach. Po drodze mijamy korytarze ozdobione m.in. przez Leona Tarasiewicza. Kolorystyka jego prac wciąga nie mniej niż światła reflektorów odbijane przez wypolerowane maski limuzyn. Szał cen, modeli i alufelg łagodzą kolorowe obrazy Edwarda Dwurnika, na których artysta dowcipnie wplata samochody niemieckiego koncernu w ulice Warszawy. Na fanów gadżetów z gwiaździstym logo czeka firmowy sklep. Dla sceptyków motoryzacji przygotowano zaś śnieżnobiały rower: wykładając 5,7 tys. zł można wyjechać z salonu Mercedesa bez odpalania silnika.
Skrzydło Mewy
Mercedes-Benz 300 SL zadebiutował 60 lat temu. Potoczną nazwę Gullwing (Skrzydło Mewy) zawdzięcza niezwykłej w latach 50. konstrukcji drzwi, otwierających się do góry wraz z fragmentem dachu. Nie wynikało to z upodobań estetycznych konstruktorów, lecz wymagań dotyczących sztywności nadwozia, które trzeba było wzmocnić podniesionym progiem, uniemożliwiającym zastosowanie zwykłych drzwi. Wyprodukowano nieco ponad 3,2 tys. egzemplarzy Gullwinga, który napędzany 218-konnym silnikiem mógł się rozpędzić do niemal 220 km na godzinę, a „setkę” osiągał w 8,8 sekundy. Dziś dobrze zachowane 300 SL nie są już takie szybkie, ale za to piekielnie drogie. Gullwingi kupują głównie kolekcjonerzy i pasjonaci — za minimum 1,2 mln USD.
Skrzydło Mewy
Mercedes-Benz 300 SL zadebiutował 60 lat temu. Potoczną nazwę Gullwing (Skrzydło Mewy) zawdzięcza niezwykłej w latach 50. konstrukcji drzwi, otwierających się do góry wraz z fragmentem dachu. Nie wynikało to z upodobań estetycznych konstruktorów, lecz wymagań dotyczących sztywności nadwozia, które trzeba było wzmocnić podniesionym progiem, uniemożliwiającym zastosowanie zwykłych drzwi. Wyprodukowano nieco ponad 3,2 tys. egzemplarzy Gullwinga, który napędzany 218-konnym silnikiem mógł się rozpędzić do niemal 220 km na godzinę, a „setkę” osiągał w 8,8 sekundy. Dziś dobrze zachowane 300 SL nie są już takie szybkie, ale za to piekielnie drogie. Gullwingi kupują głównie kolekcjonerzy i pasjonaci — za minimum 1,2 mln USD.