Minister ma budżet, potrzebuje szczęścia

Lesław Kretowicz
opublikowano: 2002-11-25 00:00

Sejm uchwalił ustawę budżetową na 2003 r. Dochody wyniosą 154,917 mld zł, wydatki 193,651 mld zł, a deficyt 38,734 mld zł. Teraz kolej na Senat i prezydenta, jednak nikt nie oczekuje już niespodzianek.

Ekonomiści różnie oceniają ostateczny kształt przyjętej w nocy z soboty na niedzielę przez Sejm ustawy budżetowej na 2003 r. Panuje powszechna zgodność, że nie jest to budżet rozwoju, co szumnie zapowiadał Grzegorz Kołodko, minister finansów. Nie ma natomiast zgody, czy jest to ustawa zapewniająca stabilizację.

Analitycy podkreślają, że zbyt mało zależy od nas samych, od decyzji ministra finansów, premiera czy Rady Polityki Pieniężnej. Praktycznie wszystko zależy obecnie od realizacji bardzo optymistycznego scenariusza Grzegorza Kołodki o 3,5-proc. wzroście gospodarczym w przyszłym roku, a ten spełni się tylko wyłącznie wówczas, gdy odbije gospodarka USA i krajów UE.

Dwie spektakularne porażki, jakimi były ustawy abolicyjna i restrukturyzacyjna, nadszarpnęły zaufanie do ministra finansów i ten fakt na pewno nie pomoże mu w przyszłości. Ekonomiści twierdzą, że do wykonania budżetu w 2003 r. potrzebne będzie szczęście, ale są dobrej myśli. Jak pokazała najnowsza historia z zyskiem NBP — Grzegorz Kołodko je ma.

Ekonomiści o budżecie

Mirosław Gronicki BIG BG

- Nie jest to budżet przełomu, to kontynuacja i powielanie błędów z lat poprzednich. Po stronie wydatkowej nadal nie ma zmian strukturalnych. Natomiast dochody są zaplanowane rozsądnie, założenia makroekonomiczne wydają się ambitne, ale możliwe do realizacji. Generalnie nie jest najgorzej, choć zbyt wiele zależy od otoczenia zewnętrznego, od sytuacji w światowej gospodarce. Jednak nie spodziewam się globalnego pogorszenia i Grzegorzowi Kołodce chyba znów się uda. Trzeba pamiętać, że przyszły rok nie ma tak istotnego znaczenia jak dwa kolejne, jakoś go przebiedujemy. Ale należy rozpocząć poważną reformę finansów państwa w latach 2004 i 2005.

Janusz Jankowiak BRE Bank

- Mnie ten budżet się nie podoba. Minister finansów skupił się na obronie deficytu, a nie na strukturze dochodów i wydatków. Zbyt wiele jest nadal dochodów niepodatkowych, ich dynamika przekracza 10 proc. Także struktura wydatków jest sztywna, a w kontekście wejścia do UE będzie jeszcze gorzej. Budżet na 2003 r. jest kolejnym, który opiera się na dużej liczbie wpływów jednorazowych, jest także około 2 mld zł dochodów wirtualnych — czym to grozi, Grzegorz Kołodko przekonał się na przykładzie restrukturyzacji i abolicji. Budżetowi pomogła weryfikacja prognoz zysku przez NBP, jednak to kolejny przykład wpływu jednorazowego. Minister finansów ze spokojem przyjął niepowodzenie oddłużania i abolicji, mając w zanadrzu 1,1 mld zł z NBP. Jednak powinien mimo wszystko poszukać oszczędności, a nie spocząć na laurach po prezencie od Leszka Balcerowicza.

Richard Mbewe WGI

- Budżet na 2003 r. jest zbyt optymistyczny. Założenie 3,5-proc. wzrostu gospodarczego jest mrzonką, osiągnięcie 2,5-proc. dynamiki PKB będzie sukcesem. W tym budżecie brakuje przede wszystkim reformy finansów publicznych, szczególnie likwidacji agend rządowych. Niepokoi mnie więc realizacja ustawy budżetowej i nie zdziwię się, gdy w połowie przyszłego roku będziemy świadkami nowelizacji. Natomiast załatanie dziury po niepowodzeniu restrukturyzacji i abolicji przez NBP jest tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności, a nie wynikiem przemyślanych działań ministra finansów.

Marcin Mróz Societe Generale

- Budżet 2003 jest lepszy niż wydawało się na początku, gdy pełno było histerycznych ocen. Z drugiej jednak strony, jest on mniej stabilny od tegorocznego, zbyt wiele zależy od środowiska zewnętrznego. Jeżeli ministrowi Grzegorzowi Kołodce nie sprawdzą się prognozy wzrostu gospodarczego za granicą i w kraju, może mieć kłopoty. Podsumowując, aby nie zrealizować budżetu na 2002 r., minister finansów musiałby mieć pecha, lecz aby zrealizować przyszłoroczny, potrzebuje szczęścia.