Mizerne efekty Programu Powszechnej Prywatyzacji
PPP i NFI zostały stworzone dla wybranych
Kilka dni temu, nie mając nic innego do zrobienia, siadłem w moim ulubionym fotelu i wróciłem myślami do pięknych czasów z początku lat dziewięćdziesiątych. Nie dość, że poczułem się młodo, chociaż na karku jeszcze nie tak wiele wiosen, to po głębokich przemyśleniach doszedłem do wniosku, że wtedy było łatwiej. I to prawie pod każdym względem.
CHODZI przede wszystkim o szybką transformację rynku kapitałowego i spektakularne otwarcie giełdy w budynku byłej PZPR. Wystarczyło mieć wtedy kilka groszy w kieszeni oraz odrobinę sprytu, by stać się rekinem biznesu. Trafić z inwestycją — cel ten przyświecał „młodym” polskim kapitalistom. I wcale nie było ważne, czy inwestycje te były legalne czy też nie. Ważne, by można na nich było uzyskać duże przebicie. Sytuacja zmieniała się niczym w kalejdoskopie. To pojawiały się, to znikały twarze z palestry rodzimych kapitalistów. Jednak dla większości społeczeństwa, pozostającej z dala od układów i znajomości, nawet tak sprzyjające okoliczności nie były możliwe do wykorzystania. Z tego względu przeważająca większość obywateli naszego kraju mogła jedynie liczyć na dobrą wolę państwa i powszechne uwłaszczenie, co zresztą nastąpiło.
WTEDY TO, na początku lat dziewięćdziesiątych, hucznie ogłoszono start Programu Powszechnej Prywatyzacji, który miał stać się zadośćuczynieniem za krzywdy minionej epoki. Każdy dorosły obywatel naszego kraju stanął więc przed niepowtarzalną okazją zostania udziałowcem jednej z setek firm, jakie zostały objęte programem. I to za jedyne 20 zł, które trzeba było zapłacić przy odbiorze Powszechnego Świadectwa Udziałowego.
PROGRAM Powszechnej Prywatyzacji — programem narodu. Ile razy zastanawiałem się nad takim a nie innym połączeniem tych dwóch haseł. W tym wszystkim brakowało mi jednak haseł, które niepodzielnie rządziły murami i frontami co ważniejszych zakładów pracy. Jakkolwiek by jednak patrzeć, to od wspaniałych lat socjalizmu minęło trochę czasu, a świat poszedł do przodu. Zmieniły się zarówno źródła, jak i formy propagandy. Tym razem role indoktrynacji przejęła prasa, radio i telewizja, czyli media silnie oddziałujące na podświadomość co mniej odpornych osób. Czegoś jednak w tym wszystkim brakowało. Patrząc z perspektywy na tamte czasy, wydaje mi się, że przede wszystkim zabrakło wiary w powodzenie całego programu. Wszystko odbywało się jakby od niechcenia, w pośpiechu, pozostawione swojemu losowi. Reklamy Programu Powszechnej Prywatyzacji były mało przekonywające, a wręcz drażniące. Ich treść pozostawiała wiele do życzenia. Wiało z nich nudą, przez co do dnia dzisiejszego są dla mnie jednym z najlepszych przykładów ogłupiającej i nic nie wnoszącej do życia roli mediów. Fakt, że pozostały w pamięci, ale jedynie jako wzorzec czegoś negatywnego. Dlatego, siedząc w fotelu i poddając się burzy często bardzo kontrowersyjnych poglądów, doszedłem do kilku wniosków.
PO PIERWSZE, Program Powszechnej Prywatyzacji, choć w założeniach całkiem logiczny, nie był jednak przeznaczony dla całego społeczeństwa. Patrząc teraz na to, co się przez te kilka lat wydarzyło, sądzę, że podstawowym zadaniem Programu Powszechnej Prywatyzacji w początkowym okresie było jak najszybsze wyciagnięcie z naszych kieszeni środków, które mogłyby zasilić spragniony budżet.
PO DRUGIE, wcale chyba nie chodziło o to, by mądrze zagospodarować część państwowego majątku. Dobitnie dowodzi tego wprowadzenie Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, które bardzo ciężko radzą sobie ze znajdującymi się w ich portfelach spółkami. Większość z nich, nieudolnie zarządzana, bez możliwości dalszego rozwoju, znajduje się na progu bankructwa. Gdzież więc te szczytne idee, że to my wszyscy jesteśmy właścicielami części tego majątku.
DZIĘKI TEMU, zamiast mieć w miarę sprawnie działające firmy, choć może już niepolskie, musimy ponosić wysokie koszty ich egzystencji. Obrońcy rodzimej tradycji zapewne tryumfują. Przecież obroniliśmy część majątku przed drapieżnym zachodnim kapitałem. Tylko po co nam coś, co nie przynosi żadnych zysków. Chyba znacznie rozsądniej byłoby to odsprzedać, nawet po bardzo zaniżonych cenach, ale mieć w perspektywie, że nie tylko część ludzi miałaby gdzie pracować, ale i do budżetu wpływałyby podatki. A tak, jak zwykle, sprawdza się przysłowie, że Polak jest mądry dopiero po szkodzie. Choć i to nie zawsze.
NIE MOŻNA jednak jednoznacznie stwierdzić, czy Program Powszechnej Prywatyzacji, a potem Narodowe Fundusze Inwestycyjne nie spełniły pokładanych w nich nadziei. W pewien sposób okazały się sukcesem, choć przede wszystkim propagandowym, który jako wzór przedstawiano za granicą. Pokazały, że przy mądrzejszym zarządzaniu dałoby się z tego wyciągnąć jakieś pieniądze. Wpierw jednak trzeba byłoby je tam wsadzić, a jak pokazało życie, na to chętnych nie było.