Szczyt Rady Europejskiej rozpoczął się dla naszej delegacji złym znakiem. Akurat w czasie jej przelotu z Warszawy do Brukseli, Sejm stosunkiem 204:203 odrzucił środową informację ministra spraw zagranicznych o stanie przygotowań do Konferencji Międzyrządowej oraz prac nad traktatem ustanawiającym Konstytucję dla Europy. Formalnie nie miało to znaczenia, ale psychologicznie — ogromne. W odniesieniu do polityki zagranicznej, coś podobnego przytrafiło się po raz pierwszy w III RP! Siły polityczne, które zdecydowanie wygrały wybory do Parlamentu Europejskiego, wyraziły w ten sposób premierowi Markowi Belce wotum nieufności, nie czekając do 24 czerwca.
Od grudniowego fiaska VIII Konferencji Międzyrządowej, sytuacja nie zmieniła się nic a nic. Dyplomatyczna wojna o Konstytucję dla Europy toczy się wciąż na tym samym polu — chodzi o sposób podejmowania decyzji przez najważniejsze instytucje UE. Na dużo dalszym planie znajduje się preambuła, wobec której narosło wiele nieporozumień i przekłamań. Przypomnijmy zatem, że Polsce i siedmiu innym państwom chodzi o wpisanie chrześcijańskich TRADYCJI kontynentu, w kontekście historycznym, nie zaś o WARTOŚCI, w rozumieniu światopoglądowym. Dla świeckiego jądra UE i taka formuła okazuje się nie do przyjęcia.
Wszystkie pozostałe punkty sporne — choćby przyszła liczba komisarzy czy zasady rotacyjnej prezydencji — ustępują przed mającym znaczenie strategiczne systemem głosowania w razie nieosiągnięcia przez UE jednomyślności. Zaprezentowana wczoraj irlandzka propozycja zmodyfikowania tzw. podwójnej większości — według której liczba państw wynosiłaby 55 proc., a liczba ludności 65 proc. — analizowana jest przez uczestników szczytu tylko pod jednym kątem. Wszyscy obliczają, jakim państwom i w jakiej konfiguracji udałoby się zmontować tzw. mniejszość blokującą podejmowanie decyzji niekorzystnych z ich punktu widzenia.
Delegacja polska podtrzymała w czasie wczorajszej sesji rozpoznawczej stanowisko, iż skorygowana zasada podwójnej większości nie może być dla nas matematycznie gorsza od nicejskiego systemu głosów ważonych. Niemcom i Francji chodzi o coś dokładnie odwrotnego, zatem powszechnie deklarowany w Brukseli kompromis jest kwadraturą koła. Trudno sobie wręcz wyobrazić, aby premier Marek Belka podczas dzisiejszej sesji skapitulował. I może bardzo uczciwie przedstawić zawiedzionym partnerom z UE uzasadnienie — brak społecznego i politycznego mandatu do podjęcia w kilkadziesiąt minut decyzji o konsekwencjach na lata.