Po roku 1914 nic już nie było tym, czym wydawało się zaledwie kilka miesięcy wcześniej, bo ci, którzy dążyli do pogrążenia świata w chaosie, staczali się w swoje szaleństwo niemal bez opamiętania. Gdyby nie człowiek, a szczególnie „garstka uprzywilejowanych w lożach”, być może XX wiek trochę dłużej pozostawałby La Belle Époque. Ham, dzięki skrupulatnym analizom bogatych źródeł, udowadnia, że I wojna światowa właściwie nie toczyła się o to wszystko, o czym uczy się w szkołach – ani o śmierć Franciszka Ferdynanda, ani o kolonie, hegemonię, nacjonalizm, Alzację i Lotaryngię i niepodległość. Prawdziwe casus belli leżało tam, gdzie oficjalnie podawane powody stanowiły tylko ładne opakowanie rzeczywistych intencji – w człowieku.

„1914. Rok końca świata” to drobiazgowy, bo dzień po dniu, godzina po godzinie, opis tych dwunastu miesięcy, które zmieniły, skończyły i rozpoczęły wszystko, co dziś tak dobrze znamy. Ham śledzi sytuację polityczną i społeczną pobieżnie od roku 1870, z pełną precyzją zaś od pierwszych miesięcy roku 1914. Analizując dokumenty prywatne i urzędowe tworzy obraz świata przełomu wieków i przełomu epok, świata, w którym tragedia jest jednocześnie nieuchronna, bo zbyt wielu jawnie do niej dąży i możliwa do uniknięcia, bo przecież tworzenie planów wojny nie czyni jej nieodzowną.
I tak czytelnik ma okazję zapoznać się dokładnie z koncepcją „najbardziej ofensywnej wojny obronnej”, a więc planem Schlieffena, przyczynami bałkańskiego i alzacko-lotaryńskiego kotła, historią powstania umów międzynarodowych, przygotowaniami Europy do wojny w bliżej nieokreślonej przyszłości, kulisami zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, wreszcie spokojnej reakcji Europy i jej przedstawicieli, którzy jak gdyby nigdy nic udawali się na wakacje (autor nazywa ich „korowodem wczasowiczów”) na ten marsz ku wojnie. Potem wszystko toczy się już lawinowo – ultimatum dla Serbii skonstruowane jest tak, by było nie do przyjęcia, a kolejne państwa dołączają do wojennej zawieruchy po własnych stronach europejskiego układu sił. Nie pomogli władcy najbardziej wpływowych państw, bo „żywili to samo urojenie: Georgie [Jerzy V] uważał, że Nicky [Mikołaj II] zachęca Willy’ego [Wilhelma II] do mediacji, podczas gdy ani Willy, ani Nicky nie postępowali w przypisywany im sposób”. I ostatecznie świat, chcąc nie chcąc, pogrążył się w Wielkiej Wojnie. Nikt nie wierzył, że Belgia stawi tak dzielny opór, nikt nie wierzył, że wojna może trwać tak długo i nikt wreszcie nie dawał wiary na to, że w okopach można siedzieć bez sensu po kilka miesięcy i w zamian za zniszczenie nieziszczonego życia dostać tylko napis na bezimiennym grobie – „Inconnu”.
„1914. Rok końca świata” to świetnie napisana (i jeszcze lepiej przetłumaczona!) relacja z początku końca, końca monarchii i świata, w którym król pełni funkcję inną niż tylko symboliczną. Paul Ham ma dar snucia opowieści i wysuwania logicznych, choć często daleko idących wniosków. Nie jest może łowcą anegdot na miarę Barbary Tuchman, a jego książce daleko do „Sierpniowych salw”, niemniej jednak warto. Zaletą „Roku 1914” jest oparcie o bogatą bazę materiałów źródłowych (i dołączenie ich pełnych wersji w aneksach) oraz opracowań, świeże spojrzenie na zagadnienie, a także… redakcja. Tłumacz bowiem w sposób bardzo dokładny wychwytuje błędy lub nieścisłości i koryguje je w przypisach. Tych ostatnich zresztą książce nie brakuje, bo zamieszczono ich ponad 1200. Słowem – „Rok 1914” zachwyca nie tylko treścią, ale także formą. A za idealne podsumowanie całości niech posłużą słowa autora:
„Krótko mówiąc, Wielka Wojna była możliwym do uniknięcia, zbędnym ćwiczeniem ze zbiorowej głupoty i bezduszności, zainicjowanym przez obarczonych głębokimi wadami i (jeśli można to tak określić) brakiem inteligencji emocjonalnej ludzi, z których większość nie była ani zdatna, ani wyszkolona, lecz urodzona do sprawowania władzy. Postrzegali oni świat jako darwinowską dżunglę, w której Germanie i Słowianie (oraz ich romańscy i anglosascy sojusznicy) byli w jakiś sposób predestynowani do walenia się po głowach dotąd, aż „najstosowniejszy” zwycięży.”