Nafta większa niż życie

Wojciech Surmacz, Dawid Tokarz
opublikowano: 2003-03-21 00:00

Jak długo jest Pan w Polsce? Nie tęskni Pan za krajem — szczególnie teraz? Co Pan myśli o wojnie? — pytamy przez telefon. Irakijczyk, profesor Hassan Ali Jamsheer, kierownik Katedry Studiów Bliskowschodnich w Instytucie Historii na Uniwersytecie Łódzkim, jest poruszony.

Od razu wybucha:

— To bardzo niedobry temat! Moja odpowiedź brzmi krótko — nie! Przykro mi! Ten tok rozumowania jest złym pomysłem! Pańskie zainteresowania nie idą w parze z moimi! Proszę nie robić sensacji! Nie jestem w pańskiej skórze, a pan nie jest w mojej — tym się różnimy!

Czuć, że chce rzucić słuchawką, że pociski spadające na Bagdad jednak go obchodzą. Bardzo.

Czat na portalu Islam.pl. Ale na tym czacie są sami Polacy muzułmanie. Raszid chce pomóc. Mieszkający w Polsce Arabowie? Daje kontakt na Haruna. Ten umawia nas z Libijczykiem Ismailem Draivem. Za godzinę — w warszawskiej restauracji Tripolis, której Draive jest współwłaścielem. Przyjechał do Polski przed 15 laty. Założył rodzinę. Zgadza się na publikację, pod warunkiem, że napiszemy prawdę i tylko prawdę — czyli to, co myśli.

— Bush jest terrorystą! Ludzie, naród amerykański są w porządku. Tylko polityka tego kraju jest fatalna. Rządzą tam ludzie niemoralni. Oni szukają terrorystów? Oni mówią: prawa człowieka? A gdzie są teraz prawa człowieka — ich one nie obowiązują? Trzymają 400 osób w obozie w Quantanamo. Zakuli ich w kajdany, w celach metr na metr... Tam nie ma warunków do życia! A w Iraku? To po prostu biznes! Im chodzi o naftę! Dlaczego nie atakują Korei Północnej? Przecież ona ma broń masowego rażenia — grzmi Ismail.

Nie, wcale nie twierdzi, że Saddam jest dobrym człowiekiem. To przez takich jak on i Bush giną niewinni ludzie na Bliskim Wschodzie! Mówi: nie można mordować ludzi za pieniądze. Dla zysku.

Ismail coraz bardziej się unosi. Krzyczy, że świat nie jest równy, że nie można mordować ludzi tylko dlatego, że tam gdzie się urodzili jest nafta. Znowu pyta: jeżeli Amerykanie chcą głowy Saddama, to dlaczego go po prostu nie załatwią? Przecież potrafią to robić. Po co niszczyć cały kraj? Ale nie, są chorzy na śmierć. Muszą mordować. Muszą czuć krew... Dlatego Irak spłynie rzeką krwi szeroką jak Wisła. Przecież w Iraku panuje głód i nędza. Ludzie są chorzy, wyczerpani, nie mają żywności, leków... Niczego. A Bush chce ich jeszcze zaatakować? Dobić? — gorączkuje się Ismail Draive.

Ciągle podkreśla, że nie ma nic przeciw Żydom, Amerykanom, Polakom czy innej nacji. Ale nienawidzi takich polityków jak Bush i Husajn. Są dla niego mordercami. Twierdzi, że obaj dostaną od historii... bardzo złe oceny.

Libijczyk powoli opada z sił: znowu zginą tysiące niewinnych Arabów. Ściska w dłoniach rozpaloną głowę.

— Tego przecież normalny człowiek nie jest w stanie wytrzymać! Prawa człowieka są wielkim kłamstwem... To są po prostu interesy, bezlitosny biznes — szepcze. — Wolałbym zdechnąć z głodu, niż zabijać za naftę...

Po chwili profesor Jamsheer już spokojniej tłumaczy, że od kilku dni rozmawia o wojnie ze studentami. Nie jest mu łatwo prowadzić zajęcia. Ale musi — bo to obowiązek. Uczucia? To jego sprawa. Może się wypowiadać jedynie jako ekspert. A na tym polu trudno dzisiaj w Polsce znaleźć lepszego.

Hassan Ali Jamsheer prognozuje: bombardowanie potrwa dwa dni. Potem regularna inwazja armii Stanów Zjednoczonych. Z zastosowaniem nie tylko broni konwencjonalnej — już w 1991 r. Amerykanie używali pocisków ze zubożonym uranem — twierdzi profesor.

— Odpowiedź Iraku? Bez wątpienia trzeba się liczyć z użyciem broni chemicznej lub biologicznej — komentuje grobowym głosem wykładowca UŁ.

Jeżeli jednak atak będzie skuteczny i szybki, to być może obejdzie się bez tragedii: wojska amerykańskie po prostu wkroczą do Bagdadu. Ku radości mieszkańców. Tak, myśli, że — mimo wszystko — byliby tam witani z radością. Bo zagorzałych zwolenników Saddama w Iraku zostało naprawdę niewielu. Problem, że to właśnie oni opanowali główne ośrodki władzy w kraju. Jeżeli głównym celem Amerykanów będzie ich błyskawiczne zniszczenie — reżim pęknie.

Z drugiej strony... Trzeba pamiętać, że w 1991 roku Amerykanie już raz wezwali naród iracki do walki, a potem się od niego odwrócili. Ludzie pamiętają, dlatego teraz nie ufają, są pełni rezerwy. Tak naprawdę w Iraku panuje nastrój wielkiego wyczekiwania.

— Choć oczywiście zdecydowana większość chce, by Saddam odszedł — podkreśla Hassan Ali Jamsheer.

Według naukowca, George Bush i Tony Blair podjęli wielkie ryzyko i — niestety — popełnili już pierwszy kardynalny błąd. Przegrali z Saddamem partię dyplomatyczną tej wojny. Położyli bowiem główny nacisk na broń masowego rażenia w Iraku. Gdyby zaś naciskali na obronę praw człowieka, mogliby w tej chwili działać z pełnym przyzwoleniem ONZ. Ale racje moralne są, rzecz jasna, w dalszym ciągu po ich stronie. Nie można się bezczynnie przyglądać i pozwalać na likwidację setek tysięcy ludzi — w imię kultu jednego człowieka.

— To, co dzieje się w Iraku właściwie od początku objęcia władzy przez Saddama Husajna w 1968 roku, to działania na granicy ludobójstwa. Na Bliskim Wschodzie wszystkie kraje są zresztą despotyczne — mówi profesor. I dodaje, że np. w Egipcie torturuje się opozycję, zwłaszcza islamistów. No, ale trzeba być przede wszystkim islamistą, by znaleźć się w niełasce egipskiego rządu. Tymczasem w Iraku torturuje się wszystkich. To bardzo wymyślny system represyjny. Mówi się, że w ostatnich latach zabito nawet do 200 tys. osób. Ile naprawdę — tego nikt na razie nie wie.

— Myślę, że do niedawna można było mieć pretensje do całego Bliskiego Wschodu, że nie reagował na to, co się działo w Iraku tyle lat. Ale to już... Teraz kości zostały rzucone — kończy profesor Hassan Ali Jamsheer.

W zasadzie wszyscy Arabowie podchodzą do nas z dużym dystansem. Mimo że przeważnie mieszkają w Polsce od wielu lat i nie mają zbyt intensywnego kontaktu z krajami, z których pochodzą — w ich postawie i wypowiedziach łatwo można odczytać olbrzymie emocje. Nic w tym zresztą dziwnego — Polacy zamieszkali na przykład w Chicago często reagują podobnie.

Część nie chce rozmawiać. Jeśli już się godzą, kilkakrotnie proszą o cytowanie ich opinii — słowo w słowo. I za każdym razem zastrzegają: żadnych zdjęć. Zgadzają się także w innym punkcie — Saddam Husajn jest dyktatorem i dla dobra narodu irackiego powinien zostać odsunięty od władzy.

Abdul al-Wahab, przewodniczący Stowarzyszenia Syryjczyków Mieszkających w Polsce, przedstawia się jako — z natury — przeciwnik każdej wojny. Także tej.

— Obalić Husajna może jedynie naród iracki. Ani Amerykanie, ani żadna inna nacja nie ma prawa do interwencji zbrojnej. To iraccy, a nie amerykańscy cywile będą jej ofiarami — mówi Abdul al-Wahab.

Popiera go Palestynka Dina O. Hammad, tłumaczka w ambasadzie jednego z państw arabskich. Mimo że mówi wprost o nienawiści do Husajna — twierdzi, że powinien być wyeliminowany z wewnętrznej inspiracji.

— Irakijczycy bezwzględnie zasługują na mądrzejsze i sprawiedliwsze władze — wtóruje jej Irakijczyk Jabbar al-Yasiry, prowadzący restaurację i sklep w Olsztynie.

Jego zdaniem, narody arabskie mają wyjątkowego pecha do ludzi nimi rządzących.

— Wszelkie zmiany powinny jednak nastąpić pokojowo, w tej sytuacji — siłami i decyzją samego narodu irackiego. Po wojnie w 1991 r. była szansa obalenia Husajna, czemu sprzyjała sytuacja geopolityczna (m.in. rozpad Związku Radzieckiego). Nie została wykorzystana. Odpowiada za to administracja Georga Busha seniora — twierdzi Jabbar al-Yasiry.

Z takim zdaniem nie zgadza się Delchar Rammo, pochodzący z Arabii Saudyjskiej Kurd, student V roku informatyki na Politechnice Wrocławskiej, który zamierza w Polsce robić doktorat — zdecydowany zwolennik wojny.

— Irakijczycy od lat narażeni są na ogromne cierpienia zadawane przez reżim Husajna. Niezwłoczne usunięcie zbrodniczego dyktatora od władzy to konieczność. Historia udowadnia, że nie można tego zrobić pokojowo, a jedynym rozwiązaniem pozostaje wojna. Przyniesie cierpienia narodowi irackiemu, ale jednorazowe i znacznie mniejsze niż trwanie pod władzą Saddama — przekonuje Delchar Rammo.

Nie bez znaczenia dla jego postawy jest fakt, że to właśnie zamieszkujący północną część Iraku naród kurdyjski, jak się mówi — „największy naród (25-30 mln ludzi) bez ziemi”— wycierpiał od Saddama Husajna najwięcej.

Libijczyk Draive żegna nas pytaniami. Dlaczego Polska wysłała tam wojska? Dlatego, że dostaniecie od USA kilka samolotów? Polacy powinni być apolityczni w tej sprawie. Ale dodaje, że Arabowie w Polsce nie czują żadnych napięć. Polacy to bardzo dobrzy ludzie. Przecież zdecydowana większość naszego społeczeństwa nie chce tej wojny. Tylko w Sejmie głosują inaczej... Ale tam wszystko analizuje się przez pryzmat amerykańskich zabawek: F16.

Podobnie jak wśród Polaków, także pośród Arabów mieszkających w naszym kraju (wielu ma obywatelstwo polskie), zdania są podzielone.

Postawa władz polskich, popierających jednoznacznie zdecydowanie USA w sprawie wojny, cieszy Kurda Delchara Rammo.

— Jestem zły, że premier i prezydent popierają tę wojnę. Właśnie oglądałem konferencję prasową prezydenta Kwaśniewskiego, który nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego wysyła na wojnę naszych żołnierzy, skoro zdecydowana większość Polaków jest temu przeciwna. A może chodzi po prostu o to, że prezydentowi kończy się druga kadencja i ta decyzja ma mu pomóc w zdobyciu jakiegoś wysokiego stanowiska w organizacjach międzynarodowych? — zastanawia się z rozgoryczeniem posiadający polski paszport Jabbar al-Yasiry.

— Wychodzimy przed szereg! Nawet Hiszpanie, mimo bezwarunkowego poparcia dla USA, nie wysyłają w rejon Zatoki Perskiej żołnierzy. Nie ma sensu, by nasi ludzie ryzykowali życie dlatego, że Bush chce mieć kontrolę nad źródłami ropy. Amerykanie i tak nie docenią tej postawy... Powinniśmy popierać stanowisko większości państw europejskich, bo one — po prostu — mają w tej sprawie rację — wtóruje mu Dina O. Hammad.

Także Jabbar al-Yasiry twierdzi, że ta brudna — jak mówi — wojna to element wielkiej rozgrywki między USA a Europą.

— Amerykanom chodzi o interesy gospodarcze. Administracja amerykańska obawia się konkurencji zjednoczonej Europy. By utrzymać nad nią przewagę, Stany Zjednoczone chcą przejąć kontrolę nad źródłami energii, co pozwoli im dyktować ceny ropy — przekonuje al-Yasiry.

Dina O. Hammad przestrzega przed konsekwencjami wojny.

— Amerykanie swoim działaniem wzburzą jedynie — i tak już bardzo rozedrgane — emocje na Bliskim Wschodzie. Będzie jeszcze więcej nienawiści, agresji, ataków terrorystycznych. Aż nie chcę myśleć, co się stanie w Palestynie i Izraelu, gdzie już dzisiaj prawie codziennie giną ludzie... — mówi Palestynka.

Późne popołudnie. Rozmowa w ekskluzywnej restauracji w centrum Warszawy. Czeka na nas Jamal Ayed, Libańczyk. Mieszka w Polsce 8 lat. Ma żonę Polkę. Młody, energiczny, elegancko ubrany mężczyzna. Menedżer, ale „nie mówmy o tym”. Teraz praca jest nieistotna. Poza tym wolałby wypowiadać się prywatnie...

Już na wstępie oświadcza, że nie spotkał jeszcze Araba, który popiera Saddama Husajna. Wiadomo — dyktator, zły człowiek... Jeżeli Amerykanie chcą tylko jego odejścia i lepszej sytuacji w Iraku — ekonomicznej, społecznej, kulturalnej, demokratycznej i cywilizacyjnej — to nie ma problemu. Ale przecież w tej wojnie chodzi o ropę.

— Najgorzej będzie po wojnie. Ten zbrojny konflikt to nic w porównaniu z tym, co nastąpi po nim. Nie jestem przekonany, że Stany Zjednoczone będą w stanie kontrolować Irak po wojnie. Myślę, że po jej zakończeniu dojdzie do jeszcze bardziej krwawych walk: wojny domowej. Przecież tam jest bardzo dużo religii i różnych sekt. No i Arabowie i Kurdowie... Po obaleniu reżimu Saddama zapanuje wielki, wielki bałagan — boi się Jamal.

Młody Libańczyk jest smutny. Mówi, że szkoda mu irackiego narodu. To przecież jedna z najstarszych nacji, od tysięcy lat naznaczona bardzo wysoką inteligencją i kulturą. Nie twierdzi jednak, że Irak cierpi przez Amerykanów. Za tragedię wszystkich Irakijczyków odpowiada przede wszystkim Husajn. Źródło zła. Jak bin Laden.

Ale dlaczego oni jeszcze żyją? Niech ich Amerykanie pozabijają. Niech skończą z nimi. Ale widać wyraźnie, że nie o to im chodzi... — Jamal Ayed wstaje od stolika.