Pełnoskalowa wojna rozpętana napadem Rosji wkrótce, 24 lutego, będzie obchodziła tragiczną drugą rocznicę. Wraz z upływem czasu naturalnie powszednieje w oczach nie tylko rządów, lecz mieszkańców Europy bardziej odległej od Ukrainy. Na innych kontynentach tak naprawdę nigdy nie była postrzegana w kategoriach czarno-białych jako agresja Kremla, bardziej jako zatarg graniczny o przyczynach wieloznacznych. W Polsce jednak istnieje stuprocentowa zgodność wszystkich liczących się ośrodków politycznych, oznaczająca kontynuowanie przez koalicję 15 października generalnej linii ukraińskiej rządu PiS. Podczas wizyty w Kijowie padły bardzo ważne i oczekiwane przez gospodarzy deklaracje dalszego wsparcia militarnego.
Premier Denys Szmyhal sprecyzował wobec Donalda Tuska konkretne oczekiwania pomocy politycznej. W ich tle przebija oczywiście nadzieja na międzynarodową skuteczność nie tyle premiera sąsiedniego państwa, ile przewodniczącego RE z kadencji 2014-19, a później Europejskiej Partii Ludowej. Grube postulaty są trzy. Pierwszy: zatwierdzenie przez RE na najbliższym szczycie 1 lutego wartego 50 mld EUR instrumentu wsparcia finansowego Ukraine Facility na lata 2024-27. Drugi: rozpoczęcie wreszcie przez Komisję Europejską (KE) konkretnych negocjacji akcesyjnych z Ukrainą, bo samo przyznanie statusu państwa kandydackiego bez postępów negocjacyjnych ma wartość zerową. Trzeci: jasne decyzje na jubileuszowym lipcowym szczycie 75-lecia NATO w Waszyngtonie w sprawie członkostwa Ukrainy. Nasz premier najmniej do powiedzenia ma w kwestii trzeciej, może naciskać w drugiej, natomiast realnym sprawdzianem jego możliwości będą jednomyślne konkluzje szczytu RE już w przyszłym tygodniu.
Ukraina od strony zachodniej i południowej sąsiaduje z pasem członkowskim UE i zarazem NATO. Patrząc od góry mapy to długi odcinek granicy z Polską, krótkie ze Słowacją i Węgrami oraz znowu długi z Rumunią. Niestety, obecne rządy obu niewielkich państw sąsiednich w centrum pasa są Ukrainie bardzo niechętne. Spowodowało to realny paraliż Grupy Wyszehradzkiej, ponieważ jej szczyty w formacie szefów rządów straciły rację bytu. Słowacki prorosyjski premier Robert Fico otwarcie stwierdza, że Ukraina nie jest państwem suwerennym, lecz odgrywa rolę lotniskowca amerykańskiego i dlatego nie może liczyć w Bratysławie na jakiekolwiek wsparcie militarne. Jego węgierski kolega Viktor Orbán dodaje do tej argumentacji kategoryczny sprzeciw wobec ewentualnego przyjęcia Ukrainy do NATO. W kwestii blokady ma już wprawę, ponieważ Węgry do tej pory wstrzymały przystąpienie Szwecji do sojuszu. W krótkim horyzoncie czasowym pod wielkim znakiem zapytania stoi zgoda Orbána na Ukraine Facility.
Najtrudniejszym punktem rozmów polsko-ukraińskich oczywiście są konfliktowe sytuacje na wspólnej granicy. Gospodarcza wojenka o zalew Polski przez ukraińskie tanie produkty rolne, a także o unijne preferencje dla ukraińskich przewoźników – dyskryminujące polskich – tylko przygasła. Podczas konferencji obu premierów nie doczekaliśmy się żadnych decyzyjnych konkretów, jedynie deklaracje dobrej woli. Donald Tusk optymistycznie stwierdził odnalezienie wspólnego języka, o co obu stronom naprawdę chodzi, gdzie istnieją punkty styczne, a gdzie rozbieżności interesów, o których należy otwarcie mówić. Światełkiem w granicznym tunelu może być zapowiedź wznowienia konsultacji międzyrządowych, w których jednocześnie uczestniczy z każdej strony po kilkunastu ministrów. Oby odbyły się jak najszybciej.

