Najwyższy czas, by politycy pomogli giełdzie

Michał Kobosko
opublikowano: 1999-04-30 00:00

Najwyższy czas, by politycy pomogli giełdzie

Niedawny debiut Agory na giełdzie był bardzo istotnym i pozytywnym wydarzeniem. Wydawca „Gazety Wyborczej” jest nie tylko jedną z największych spółek publicznych. To także firma, która w ciągu dziesięciu lat polskich reform przerodziła się z prasowej manufaktury w koncern medialny z prawdziwego zdarzenia. Nikt nie zapomina, że na początku istnienia Agorze pomagali wszyscy i wszystko. Ale potem firma została niemal z dnia na dzień rzucona na głębokie wody konkurencji i musiała radzić sobie sama.

FAKT, że odniosła wielki sukces na rynku prasowo-reklamowym został doceniony również przez inwestorów giełdowych. Najpierw w trakcie bardzo udanej oferty publicznej, a potem na pierwszej sesji giełdowej, gdy cena jeszcze wzrosła o prawie 40 proc.

ALE JEDNA Agora wiosny nie czyni. Debiut wydawnictwa dobitnie uzmysłowił, jak bardzo brakuje na GPW firm od początku prywatnych, dynamicznych, z wizją przyszłego rozwoju i doskonale przygotowaną kadrą. Czyżby takich firm u nas brakowało? Nie. Tyle że w swej masie nie widzą one sensu wchodzenia na giełdę. Można to tłumaczyć niedojrzałością naszych menedżerów. Ale równie dobrze powodem tego sceptycyzmu mogą być obserwacje tego, co się na giełdzie dzieje. A także zestawienie potencjalnych korzyści z bycia na giełdzie z nowymi obowiązkami i kosztami, które trzeba by ponosić.

KIEDYŚ znana jako maszynka do zarabiania pieniędzy, dziś GPW jest raczej sennym miejscem, żyjącym od jednej prywatyzacji do drugiej. Wtedy, gdy rząd sprzedaje kolejne swoje srebra rodowe i rzuca kawałki inwestorom publicznym, giełda ożywa. A że prywatyzacyjnych ofert publicznych jest ostatnio jak na lekarstwo, inwestorzy są zniecierpliwieni. Do działania pobudzają ich jeszcze (choć coraz słabiej) kolejne informacje o inwestorach branżowych przejmujących spółki giełdowe. Tyle że takie transakcje kończą się zwykle wycofaniem spółki z obrotu, więc per saldo inwestorzy i giełda tracą.

TRUDNO obarczać winą samych inwestorów. Duzi, zachodni, mają swoje stare i nowe obiekcje wobec lokowania pieniędzy na takich giełdach, jak warszawska. Tradycyjnie oprotestowywana jest organizacja handlu na GPW, która zmusza zachodnie fundusze do korzystania z działających u nas pośredników. Zniechęcają niewielkie rozmiary polskich firm, ograniczające płynność, czyli łatwość wchodzenia i wychodzenia z inwestycji. Zniechęca kilka ostatnich przypadków transakcji (m.in. sprzedaż akcji BPH przez Skarb Państwa i EBOR niemieckiemu HypoVereinsbankowi), w których — zdaniem menedżerów zachodnich — doszło do pogwałcenia interesów akcjonariuszy mniejszościowych. No i są jeszcze czynniki makro, takie jak trwająca zbiorowa nieufność do rynków wschodzących, dodatkowo spotęgowana kryzysem w Jugosławii.

DROBNI INWESTORZY krajowi, jak wynika z szacunków GPW, mają podobny udział w obrotach giełdy, jak instytucje zagraniczne. Ale, jak powszechnie wiadomo, liczebność tej grupy jest w dalszym ciągu bardzo ograniczona. Umasowieniu zainteresowania giełdą nie sprzyjały transakcje prywatyzacyjne: od kojarzonej z jednym wielkim skandalem sprzedaży Banku Śląskiego po z góry — choć jak się okazało błędnie — uznaną za sukces społeczny ofertę Telekomunikacji Polskiej.

CZY JEST lekarstwo na te niekorzystne tendencje? Wydaje się, że politycy, którzy przez lata raczej szkodzili GPW, mają wobec niej pewien dług do spłacenia. Może potrzebne są realne zachęty finansowe dla drobnych inwestorów, którzy wezmą udział w prywatyzacjach narodowych gigantów. Może urynkowienie GPW (częściowa prywatyzacja), tak by zaczęła działać jak instytucja komercyjna? Może chociaż oficjalna promocja giełdy jako godnej rozważenia alternatywy dla lokat bankowych i domowych skarpet? Na pewno jednak konieczna jest prawdziwa dyskusja o tym, czy Polsce potrzebna jest własna giełda i jaką rolą powinna pełnić w gospodarce.