1 Mój ci on jest! Ale czemu tak drogo?

Pierwsze skojarzenie, jakie można mieć z dorobkiem Jana Matejki, to szkolna wycieczka do muzeum, z której poza zapachem starego parkietu pamięta się jedno malowidło z Krzyżakami — na całą ścianę, zagmatwane, w kolorze gulaszu. Dzięki takiemu wspomnieniu dorosły już inwestor nie reaguje ze zdziwieniem na wiadomość, że „Bitwa pod Grunwaldem” jest właściwie bezcenna i trudno sobie wyobrazić, żeby taki element lokalnego dziedzictwa został nagle wystawiony na sprzedaż. Nieprawdopodobne, a jednak, bo okazuje się, że nawet Jan Matejko może zagościć w dostępnym dla wszystkich aukcyjnym katalogu, tyle że spodziewana wartość dochodzi nie do kilkuset tysięcy, ale do 4,5 mln zł.
Na warszawskiej aukcji z oczywistych względów nie pojawi się ikoniczne płótno z Krzyżakami, ale nie będzie to też wątły szkic ołówkiem, z którego dla przeciętnego odbiorcy nic nie wynika — 8 czerwca pod młotek pójdzie prawdziwie muzealny olejny obraz, którego cenę wywoławczą Desa Unicum wyznaczyła na 2,3 mln zł. Na krajowym rynku sztuki to bez wątpienia sensacja, bo po zapowiedzi pracy tego autora na aukcji można się podziewać właśnie kartki — a więc eksponującego piękną kreskę rysunku czy rozmazanego zarysu w cenie kilku, kilkunastu tysięcy złotych. Dwie prace wykonane ołówkiem będą wystawione na przykład w Agrze-Art 11 czerwca, jedna z progiem 9 tys. zł, druga o 1 tys. zł droższa.
Kupując je w domu aukcyjnym, otrzymujemy certyfikat, że są autentyczne, więc inwestycja spełnia surowe wymogi: jest od niższego progu, a do portfela aktywów dołącza jednocześnie Matejko. Kompletne, wielopostaciowe sceny na dużo trwalszym od papieru płótnie zdarzają się natomiast tak rzadko, że nawet wytrwały analityk nie zrobiłby raportu z ich cenami.
— Dzieła tej klasy co prezentowane przed czwartkową aukcją „Zabicie Wapowskiego w czasie koronacji Henryka Walezego” nie było w obiegu właściwie przez dwie dekady. Przez ponad wiek obraz uznawany był za zaginiony, do czasu, kiedy odnaleziono go w Ameryce Południowej i trafił do kolekcji prywatnej w Polsce. Wystawiano go m.in. na Wawelu, czemu trudno się dziwić, bo to właśnie dzięki temu obrazowi Matejko zaczął zdobywać taki rozgłos — komentuje Juliusz Windorbski, prezes Desy Unicum.
Wszystko, włącznie z ceną obiektu i sławą artysty wydaje się więc zasłużenie wysokie — gdyby nie nasza narodowa skłonność do kręcenia nosem, że Matejko był mistrzem w wieku, w którym w korporacji zaczyna się raczej od kserowania faktur.
2 Co krótkowidz miał na oku?
Jeśli choć raz odnieśliśmy wrażenie, że rycerska plątanina pod Grunwaldem wywołuje przede wszystkim oczopląs, rzeczywiście może chodzić o wadę wzroku. Nie naszego jednak, tylko samego Matejki, który już w młodości cierpiał na krótkowzroczność. Zabicie Wapowskiego uwiecznił, mając 23 lata, a nawet wtedy przystawał z pędzlem tuż przy obrazie, oglądając każdy jego element z krótkiego dystansu — co często doprowadzało do typowego dla autora stłoczenia postaci. Jak podaje katalog, dzieło powstało w 1861 r. i z pewnością nie należy zaliczać go do podniosłych laurek, na których prężący się w walce herosi przelewają krew w najsłuszniejszej sprawie.
Do rozlewu doszło, ale z bezmyślnego awanturnictwa, bo zbrodni na Wapowskim dopuścił się inny przedstawiciel szlachty, Samuel Zborowski — celując czekanem w kasztelana Tęczyńskiego, tylko dlatego, że w pojedynku rycerskim reprezentował go dworzanin. Podkomorzy Wapowski próbował stanąć w obronie kasztelana i, ugodzony w brawurowym ataku, zmarł — na co z bezradnością na twarzy patrzy na obrazie król Henryk Walezy, który tego dnia świętował własną koronację.
Winowajca Zborowski jest odwrócony do widza plecami, w centrum widać Tęczyńskiego, na próżno zwracającego się do władcy o wymierzenie kary. Obraz nie jest więc z okresu, w którym Matejko wychwalał naszą polityczną siłę, tylko z czasu twórczości bardzo krytycznej, obnażającej narodowe przywary, uwikłanie w układy i bezprawie, którym Zborowski zawdzięczał odroczenie konsekwencji występku o całą dekadę. Praca nie jest też typowo akademicka, wygładzona zgodnie z kanonem — nie ma wątpliwości, jak wzdraga się król, a jak oczekująco patrzy w jego kierunku kasztelan, ale obaj nie są w końcu jak z fotografii, tylko spomiędzy mnóstwa brunatnych i złotawych warstw olejnej farby.
3 A po której stronie walczyli Amerykanie?
O udział amerykańskich wojsk w bitwie pod Grunwaldem widowiskowo pytano już maturzystów, więc czas zwrócić się w tym temacie do kolekcjonerów. Inwestycja w krytyczne czy krzepiące malarstwo Jana Matejki teoretycznie nie wymaga żadnej historycznej wiedzy, bo jako lokata kapitału może zwiększać wartość niezależnie od zrozumienia posiadacza.
Czując jednak dyskomfort z powodu braku orientacji, zawsze można dać sobie jeszcze czas na opowieści o Henryku Walezym, inwestując w zamian w którąś z bukietowych martwych natur z Niderlandów. Na tej samej aukcji, na której licytowane będzie płótno Matejki, pod młotek pójdzie również obraz, który wyznacza w tym katalogu drugi biegun — dzieło autora nieznanego nikomu.
Świetliście namalowane kwiaty na tle zaróżowionego sentymentalnego pejzażu wyszły z pracowni jakiegoś holenderskiego malarza żyjącego w XVIII wieku, a ich cena wywoławcza to 80 tys. zł. Niderlandzkiej „Martwej natury z motylami” nie da się więc kupić po prostu dla nazwiska, co z uwagi na wcześniejszy okres powstania nie powinno jej umniejszać — zwłaszcza że bukiet jest wielki dosłownie, bo ma ponad 1,5 m wysokości.
W przeciwieństwie do brunatnego dzieła Matejki, nikt nie ginie, z kwiatowych kielichów wyglądają kolibry, a na wijących się łodyżkach groszku przysiadają motyle. Na rynku anonimowych holenderskich martwych natur trudno wyobrazić sobie spekulację, bo tak jak „to przecież Matejko” paść może jako stosowny komentarz do każdej ceny, tak raczej nie usłyszymy czegoś w tym typie o piwoniach czy ptaszkach. Niewygodne historyczne zagadki też nie zaprzątają głowy — zamiast króla do rozpoznania jest co najwyżej paź królowej.