To, że Jerzy Radziwiłowicz potrafi z szybkością karabinu maszynowego podać tekst — wiadomo od lat. Ale przez bity kwadrans? I żeby publiczność w skupieniu słuchała niełatwego tekstu Zygmunta Krasińskiego? Absolutny wyjątek.
Grzegorzewskiemu udało się skondensować „Nie-Boską komedię” do nieco ponadgodzinnego spektaklu — porywającego od strony wizualnej i aktorskiej. Scenografię tworzą kościelne ławy, weneckie pale, wnętrza fortepianów, harfa, powozy i ruchomy fotel Pankracego. W tle — muzyka Stanisława Radwana oraz fragmenty „Pasji wg św. Mateusza” Bacha i „V Symfonii” Mahlera.
Englert, Landowska, Fudalej, Bonaszewski, Wakuliński grają najlepsze role w karierach. I rzecz jasna Radziwiłowicz, któremu za wstrząs wywołany monologiem „W Wenecji” należałoby wmurować tablicę pamiątkową. Reżyser skoncentrował się na prywatnych relacjach bohaterów, usunął całą warstwę rewolucyjną i historiozoficzną. Tnąc tekst i sztukując go fragmentami prozy Krasińskiego, paradoksalnie zbliżył się do idei utworu. Grzegorzewski jako jedyny kontynuuje zarzuconą już w teatrze umiejętność mądrej gry z tradycją i łączenia jej ze współczesnością.
