Nie tylko dla koneserów

Marta Sieliwierstow
opublikowano: 2008-08-14 00:00

A może warto uciąć sobie niewinny romans (lub zawrzeć trwały związek) z trudniej dostępnymi piwnymi typami?

Tekst specjalnie dla tych, którzy mają już dość nudy na sklepowych półkach

A może warto uciąć sobie niewinny romans (lub zawrzeć trwały związek) z trudniej dostępnymi piwnymi typami?

Zwracamy coraz większą uwagę na to, co jemy i pijemy — w tym także na alkohole. Chętniej sięgamy po niemieckiego Tuchera, czeskiego Budweisera, belgijskiego Chimaya, a nawet japońskiego Kirina. Warto skusić się także na piwne przysmaki z Polski, a na pewno nie pożałujemy.

Mały nie znaczy gorszy

Możemy np. wyruszyć do Wielkopolski i zasmakować w produkowanym od XVII w. piwie z browaru Fortuna. Wybierać możemy spośród szerokiej oferty piw niepasteryzowanych różnego typu: pilzner, ciężkie czarne, gęste czerwone, srebrne i marcowe (właśnie takie jakie piją Niemcy podczas Oktoberfest). Kobiecym gustom, w kontrataku na „owocowo-piwne soczki”, które oferują masowi producenci, będą zapewne odpowiadały delikatne piwa miodowe, jak np. bezglutenowe „Miodowe piwo mazowieckie”, „Miodowe” z rodzinnego browaru Koreb czy popularny „Miodowy” Ciechan.

Bardzo często produkty oferowane przez małe browary nie są dostępne na terenie całego kraju.

— Swoje działania ograniczamy do rynku regionalnego, bo tutaj widzimy szanse na rozwój. Klientów zdobywamy poprzez dobre produkty. Oferujemy nietypowe piwa smakowe oraz niepasteryzowane, jak np. ciemne czy typu irish — relacjonuje Andrzej Olkowski, członek zarządu regionalnego Browaru Kormoran z Olsztyna.

— Niewielkie browary, które nie wydają dużych pieniędzy na marketing, nie mogą sobie pozwolić na słabą jakość. Jedyne, czym mogą przyciągnąć klienta, to naprawdę dobrym produktem. Dlatego nie ma mowy, żeby w ich piwie pojawiła się np. żółć zamiast chmielu — potwierdza Jacek Wigier, właściciel warszawskiego sklepu Wine of Dreams, gdzie znajdziemy nie tylko piwa polskie, ale też czeskie, ukraińskie, niemieckie, belgijskie, irlandzkie, indyjskie czy japońskie.

Cudze nie jest złe

Jeśli mamy ochotę na nieco bardziej egzotyczną wycieczkę po smakach, warto zajrzeć choćby za miedzę. Wśród bogatej oferty naszych czeskich sąsiadów naprawdę jest w czym wybierać — począwszy od wiekowego już i świetnie znanego Budweisera (uwaga, czeskiego, bo ten napój nie ma nic wspólnego z amerykańskim „Budem”), przez Novopacke, Svijany, klasztornego Opata, po Rohozec Skalak.

Możemy skusić się także na ciemne i bardzo mocne belgijskie piwa, produkowane według klasztornej receptury — Chimay czy Corsendonk Pater. Oba należy serwować nie w kuflach, a w specjalnie do tego przeznaczonych dużych kieliszkach. Wśród piwowarów krąży od wieków legenda związana z dużą kalorycznością piw klasztornych. Mówi ona, że mnisi warzyli piwo w taki sposób, aby zawierało jak najwięcej składników odżywczych. Dzięki takiemu drobnemu oszustwu udało im się przetrwać niejeden przydługi post.

Piwna logistyka

Zanim będziemy mogli się delektować naszym ulubionym schłodzonym piwem, trzeba się nieźle postarać. Małe browary często nie mają możliwości dowiezienia swoich produktów do klientów, sklep musi więc sam załatwić transport. Przykładem mogą być piwa z Czarnkowa (ostatni państwowy browar). Ich przywiezienie do sklepu w Warszawie kosztuje więcej niż sam produkt.

— Większość z 200 marek piw, które mamy w sklepie, sam przywożę. Zdarza się, że w poszukiwaniu nowych piw wyjeżdżam trzy razy w miesiącu. Trzeba dokładnie rozplanować całą podróż, żeby w czasie jednego wyjazdu zdobyć możliwie jak najwięcej ciekawych okazów. W tej branży ciągle trzeba być na bieżąco — mówi Jacek Wigier.

Mimo że z „komercyjnych” piw ma tylko Żywiec (jak sam mówi — „dla turystów z zagranicy”), to na brak klientów nie narzeka. Dziennie sprzedaje 100-130 butelek i puszek piwa. Dobrze zna gusta swoich klientów, specjalnie dla nich trzyma niektóre gatunki, poszukuje nowych. Zdarza się jednak, że odwiedzający sklep klienci mają skwaszoną minę, kiedy nie zastaną któregoś ze swych ulubionych gatunków.