Niższe podatki to wyższe stopy procentowe

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2022-03-24 20:00

Rząd zapowiedział głębokie cięcie podatków dochodowych, by ulżyć gospodarstwom domowym, którym ciąży inflacja, oraz naprawić tzw. polski ład. Obniżanie podatków jest jednak niezgodne z rosnącymi potrzebami wydatkowymi państwa, które mogą być finansowane inflacją wywołującą wzrost nominalnych stóp procentowych. Dlatego rentowność obligacji wzrosła.

W czwartek premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że podstawowa stawka PIT (podatek od dochodów osobistych) zostanie obniżona z 17 do 12 proc. Zmiana ma kosztować budżet 20 mld zł – dokładnie tyle zostanie w kieszeniach podatników. W ten sposób znika duża część kontrowersji politycznych związanych z tzw. polskim ładem, czyli zmianami w stawkach podatku, które były dla większości podatników średnio korzystne, mało zrozumiałe i bardzo skomplikowane pod względem rozliczeń. W obecnych warunkach na zmianach stracą tylko podatnicy zarabiający powyżej 18 tys. zł miesięcznie (przy umowach o pracę). Pojawiają się też dodatkowe ulgi dla przedsiębiorców – m.in. możliwość odliczenia części składki zdrowotnej od podatków.

Wszystkie zmiany podatkowe wprowadzone w ostatnich miesiącach mają kosztować ponad 30 mld zł, czyli między 1 a 2 proc. PKB (licząc w skali całego roku). Będą ratowały dochody gospodarstw domowych przed realnym spadkiem wywołanym wysoką inflacją. Problem polega natomiast na tym, że cięcie podatków nie współgra z rosnącymi potrzebami wydatkowymi kraju. Mamy wydawać więcej na obronę narodową – o ok. 1 proc. PKB rocznie i więcej na ochronę zdrowia – o ok. 1-2 proc. PKB rocznie. Do tego dochodzi koszt utrzymania uchodźców – ok. 1 proc. PKB rocznie. Trzeba też pamiętać, że istotnie wzrosną nam również koszty obsługi długu publicznego wskutek wzrostu stóp procentowych w Polsce i na świecie oraz osłabienia złotego – to też będzie ok. 0,5-1 proc. PKB rocznie. Rozziew między dochodami a wydatkami robi się spory.

Ten rozziew dochodowo-wydatkowy jest obecnie w dużej mierze pokrywany dzięki wysokiej inflacji. Wzrost cen sprawia, że znacznie wyższe są dochody z różnych podatków, a jednocześnie maleje realny koszt niektórych transferów społecznych, takich jak 500 plus. Inflacja w dużej mierze finansuje więc koszty budżetowe, pomagając rządowi utrzymać deficyt finansów publicznych w ryzach.

Kłopot polega na tym, że obniżanie podatków i zwiększanie wydatków w warunkach wysokiej inflacji zwiększa znacząco ryzyko, że inflacja utrzyma się na wysokim poziomie. W pewnym uproszczeniu można zatem powiedzieć, że rząd finansuje sobie nowe wydatki inflacją. Sprawia to, że Rada Polityki Pieniężnej musi i będzie musiała mocno podnosić stopy procentowe. Stopa referencyjna NBP wzrosła z 0,1 do 3,5 proc. w ciągu zaledwie pół roku, a kontrakty terminowe na rynku wyceniają, że wzrośnie jeszcze o kolejne 2,5-3 pkt proc. W czwartek rentowność obligacji skarbowych wzrosła o 0,2-0,3 pkt proc., w dużej mierze w reakcji na informacje o stymulacji fiskalnej.

Jak na to wszystko zareaguje cała gospodarka? Są, jak sądzę, dwa scenariusze.

Jeżeli stopy procentowe dostosują się jeden do jednego do wyższej inflacji, czyli realne stopy pozostaną bardzo niskie, to będziemy utrwalali w Polsce wysoką inflację w takim stopniu, że już nie da się jej w przewidywalnej perspektywie obniżyć do 2,5 proc. Możliwe, że utrzymamy relatywnie wysokie tempo rozwoju (z oczywistym spowolnieniem w tym roku), ale cała sfera nominalna gospodarki przesunie się wyżej – ceny i płace będą rosły szybciej, nominalne stopy procentowe będą wyższe, podobnie jak ceny zagranicznych walut.

Jeżeli zaś bank centralny będzie się starał mimo wszystko sprowadzić inflację w przewidywalnej perspektywie do 2,5 proc., to będzie musiał radykalnie podnieść nominalne stopy procentowe, w stopniu, który może wywołać głębszą recesję.

Czy nie ma innej perspektywy i jesteśmy skazani na tragiczny wybór między wysoką inflacją a recesją? Cóż, w gospodarce nic nie działa mechanicznie, oczywiście, że możliwe są inne scenariusze.

Może się na przykład okazać, że uchodźcy bardzo dobrze adaptują się na polskim rynku pracy, dochodzi do ogromnego wzrostu liczby osób aktywnych zawodowo i przez to wzrostu bazy podatkowej. Mogłoby się wtedy udać sfinansować nowe pomysły bez trwale wysokiej inflacji.

Inna możliwość jest taka, że wygaszenie pandemii oraz zakończenie wojny w Ukrainie doprowadzi do znacznego spadku cen surowców, w tym szczególnie cen energii, co przełożyłoby się na wyraźny spadek inflacji.

Musiałoby się jednak jednocześnie wydarzyć wiele niespodziewanych rzeczy.

Z makroekonomicznego punktu widzenia wyglądamy jak samochód, którego kierowca naciska gaz do dechy, a jednocześnie zaciąga hamulec ręczny. Nie wygląda to na zrównoważoną i bezpieczną sytuację.