Dwudniową wizytę w Rzeczypospolitej Polskiej składa Petr Pavel, zaprzysiężony 9 marca nowy prezydent Republiki Czeskiej.
W galerii europejskich szefów państw i rządów – w tej drugiej podgrupie zmiany następują bez przerwy – jest postacią bardzo oryginalną. To emerytowany czterogwiazdkowy generał, szef czeskiego sztabu generalnego 2012-15 oraz komitetu wojskowego NATO 2015-18 – zajmował to stanowisko jako pierwszy z nowych państw członkowskich. Przesiadanie się przez najwyższych wojskowych w najważniejsze fotele państwowe jest naturą dyktatur, natomiast w ustrojach demokratycznych zdarza się rzadko, pamiętne nieliczne wyjątki to Dwight Eisenhower w USA czy Charles de Gaulle we Francji. Generalski mundur przed cywilnym garniturem jest standardem w Izraelu, wręcz przepustką do kariery politycznej.
Doświadczenie Petra Pavla jest bardzo istotne w kontekście uprawnień prezydenta Czech. Realnie są one znacznie mniejsze niż np. w Polsce, tam rządzi naprawdę rząd, ale – podobnie jak u nas – w razie rozsypki parlamentu automatycznie swoje decyzyjne pięć minut otrzymuje głowa państwa. W obszarze militarnym czeski prezydent stoi konstytucyjnie nawet wyżej od polskiego, ponieważ jest dosłownie „naczelnym dowódcą sił zbrojnych” (czyli jak w USA), podczas gdy nasz „najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych”, sprawującym tę funkcję za pośrednictwem ministra obrony. Wielki paradoks polega jednak na tym, że w szczytach Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO) zawsze i wyłącznie uczestniczy czeski premier. Rok temu w Madrycie był Petr Fiala i 11-12 lipca 2023 r. w Wilnie będzie również on. W Polsce zaś od samego początku została wprowadzona jeszcze przez Aleksandra Kwaśniewskiego logiczna zasada – honorowana później przez wszystkie rządy i głowy państwa – że NATO obstawia prezydent, zaś Unię Europejską premier. Podkreślam tę różnicę w perspektywie bardzo ważnego Wilna – polski cywil Andrzej Duda fizycznie będzie współdecydentem, natomiast emerytowany czeski bardzo wysoki dowódca sojuszu dowie się jedynie pośrednio od premiera. Notabene i tak wypada się cieszyć, że wyborów prezydenckich u naszych sąsiadów nie wygrał były premier Andrej Babiš… Na szczęście nie miał szans, Petr Pavel w decydującej turze był lepszy procentowo 58,32 do 41,67.

W obszarach, które decyzyjnie absolutnie nie należą do ich kompetencji, prezydenci mogą starać się tworzyć tzw. atmosferę. Klasycznym przykładem jest poruszony w czwartkowych rozmowach wątek naszych relacji gazowych. Czechy były, są i będą uzależnione od dostaw z Niemiec przez bramkę graniczną Brandov. Błękitny surowiec od dekady dopływał rosyjską rurą bałtycką Nord Stream 1 do Greifswaldu i dalej niemieckim Opalem po zachodniej stronie Odry i Nysy. Czeski gazociąg Gazela ma roczną przepustowość aż 30 mld m sześc. Czechy bardzo niecierpliwie oczekiwały na uruchomienie Nord Stream 2, z którego rosyjski gaz docierałby do Brandova potężną magistralą Eugal, równoległą do Opalu. Po zablokowaniu obu bałtyckich nitek Gazpromu ich przedłużenia lądowe przez Niemcy absolutnie nie zardzewieją, albowiem do nadmorskiego Greifswaldu dowożone będzie gazowcami paliwo już nie rosyjskie. Dlatego odżyła koncepcja polsko-czeskiego interkonektora Stork 2. To tylko 107 km między Kędzierzynem a Libhostem, przepustowość wyniesie około 1 mld m sześc., czyli wobec skali bramki Brandov to pikuś, ale znaczenie będzie miał. Dotychczas istniały opory polityczne po naszej stronie, bo przecież poprzez interkonektor mógłby się podstępnie przedostawać do polskiej sieci wraży gaz z Nord Stream 2. W obecnej sytuacji taka obawa stała się nieaktualna.