Dorośli telewidzowie pamiętają dobranockowy przebój „Zaczarowany ołówek”, na który czasem można jeszcze trafić w przeglądach programów archiwalnych. Serial idealnie wpisywał się w realia epoki, w której powstawał. Wystarczył gest czarodzieja i wszystko po prostu było — mosty, autostrady, mieszkania... Dzisiaj tamtą dobranockę zastępują programy informacyjne, w których „zaczarowanym ołówkiem” sprawnie posługuje się premier Kazimierz Marcinkiewicz. Dosłownie gdziekolwiek się pojawi, pozostawia za sobą jasne łany i szklane domy. Werbalnie.
Na jutro zapowiedziana została uroczysta rządowa studniówka. Niestety, nie jest przewidziany polonez, a szkoda, w pierwszej parze poszedłby sam szef rządu z wicepremier Zytą Gilowską. Może mieliby okazję ustalić, kiedy pojawią się chociaż zręby mitycznej reformy finansów publicznych oraz systemu podatkowego? Na razie premier swoim ołówkiem tylko maluje kolorowe obrazki po stronie wydatków, natomiast nic nie wiadomo o szaroburej stronie budżetowego równania, czyli zrównoważeniu obiecanek prawdziwymi dochodami.
Jedna cecha premiera Kazimierza Marcinkiewicza zasadniczo odróżnia go PR-owsko od premiera Leszka Millera na tym etapie rządzenia, a także od jego własnego pryncypała Jarosława Kaczyńskiego. Otóż szef rządu generalnie wystrzega się krytykowania poprzedników — a jak pamiętamy, filozofią Leszka Millera stało się totalne niszczenie dorobku Jerzego Buzka. I dlatego rzeczywistość malowana przez Marcinkiewicza jawi się widzom taka lekka, łatwa i przyjemna...