O poniedziałkowej sesji w USA

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2007-10-21 09:08

Poniedziałkowa sesja w USA może być przełomową, więc ten tekst umieszczam nie tylko na www.stooq.pl , ale również w tym blogu. Jeden z wielkich graczy tenisowych powiedział dawno temu, że żadna piłka nie jest najważniejsza, ale każda piłka jest ważna. To stwierdzenie można też bardzo często stosować do rynku akcji zastępując słowo „piłka" słowem „sesja". Od każdej reguły są jednak wyjątki i takim wyjątkiem może być właśnie poniedziałkowa sesja. I nie chodzi tylko o skalę piątkowego spadku oraz o pojawienie się technicznego sygnału sprzedaży. Sesja piątkowa wydaje się rozbijać w pył konsens zgodnie, z którym wysoka cena ropy nie będzie miała większego wpływu na inflację i wydatki konsumentów, więc nie ma się co nią przejmować, a słabe wyniki spółek w trzecim kwartale są tylko wypadkiem przy pracy. Gracze zaczęli się bać drogiej ropy i fatalnych prognoz wielu spółek.

Pozostaje pytanie, czy był to jedynie spazm strachu, czy powstaje trwalszy trend. I w tym odpowiedź może (nie musi) dać nam poniedziałkowa sesja. Jeśli byki zaatakują i odrobią większość strat to strach przeminie, a rynek wróci może nie do hossy, ale do jakiegoś trendu bocznego. Gdyby jednak sesja znowu przyniosła spadki to przypieczętowałoby zwycięstwo niedźwiedzi nawet w średnim okresie. Najgorszy, z prognostycznego punktu widzenia jest przypadek, w którym indeksy rosną, ale niewiele (np. 0,5 proc.). Wtedy odpowiedzi na kluczowe pytanie (kto rządzi - byki czy niedźwiedzie?) nie dostaniemy. Ale uwaga: często takie małe odbicie uznawane jest za tzw. „ząbek" w trendzie spadkowym.

Najgorsze z punktu widzenia posiadaczy akcji, jest to, że ministrowie finansów grupy G-7 podczas swojego weekendowego szczytu zrobili wszytko, co jest możliwe, żeby pomóc niedźwiedziom. Oczywiście wypowiedzieli parę banałów, truizmów, które zawsze przy takiej okazji mówią. Dla porządku je przytoczę, bo niektóre sformułowania są tak kuriozalne i niespójne z wymową całego szczytu, że warto je poznać. Ministrowie powiedzieli, że „zawirowanie na rynkach, wysokie ceny ropy i słabość rynku nieruchomości w USA prawdopodobnie doprowadzą do zmniejszenia tempa wzrostu gospodarczego". Warto w tym zdaniu zwrócić szczególną uwagę na słowo „prawdopodobnie" - ministrowie nie są pewni spowolnienia. Dlaczego? Znajdujemy odpowiedź w następnym zdaniu: „fundamenty gospodarcze (globalne) pozostają mocne, a rynki rozwijające się są motorem wzrostu".

Inaczej mówiąc ministrowie uważają, że dowiedziona jest teza o desynchronizacji (decoupling) między krajami rozwijającymi się, a na przykład USA. Zgodnie z tą tezą recesja w USA nie musi doprowadzić do stagnacji na świecie, bo takie kraje jak Brazylia, Rosja, Indie czy Chiny (BRIC) godnie Stany zastąpią i podtrzymają impet wzrostu gospodarki światowej. Ja w prawdziwość tej tezy nie wierzę, ale to temat na osobny komentarz.

Najważniejsze jednak było to, że G-7 nie odniosło się do coraz szybszego osłabienia dolara, a przecież gracze tego oczekiwali. Skupiono się na krytykowaniu Chin za zbyt wolne wzmacnianie juana. Tu Europejczycy i Amerykanie są zgodni - juan powinien się wzmocnić o kilkanaście procent. Na razie, w ciągu nieco ponad 2 lat, wzmocnił się o nieco ponad 7 procent i bardzo wątpię, żeby Chiny zwiększyły tempo aprecjacji. Niemożność uzgodnienia wspólnej akcji przeciwko osłabieniu dolara, czyli eksportowaniu przez USA swoich problemów do Europy, daje zielone światło graczom, którzy chcą widzieć kurs EUR/USD dużo wyżej. Dolewając oliwy do ognia Rodrigo Rato, dyrektor zarządzający MFW, powiedział w sobotę (w zasadzie powtórzył, bo już to kilka dni temu mówił), że dolar jest „w średnim terminie" przewartościowany, a rynki słusznie grają na jego osłabienie. Zastrzegł się, że na razie osłabienie dolara jest „uporządkowane".

Uważam, że G-7 i MFW grają rolę uczniów czarnoksiężnika. Uruchamiają proces, nad którym będzie im potem bardzo ciężko zapanować. Rynki finansowe potrafią doprowadzić do całkowicie irracjonalnych (chodzi o skalę) spadków/wzrostów indeksów. Wątpię, czy G-7 i MFW, a z pewnością europejscy eksporterzy, cieszyliby się, gdyby kurs EUR/USD w ciągu na przykład 2 miesięcy zaatakował poziom 1,6 USD, a przecież to wykluczone nie jest. Poza tym wygłaszając takie tezy nie tylko przyśpieszają osłabienie dolara, ale również zwiększają tempo wzrostu cen surowców, z których jednym z ważniejszych jest ropa. A przecież droga ropa nie tylko może w końcu zwiększyć inflację, ale wyciąga również pieniądze z kieszeni konsumentom ograniczając wzrost gospodarczy. Ministrowie przecież o tym mówili na szczycie. Tyle tylko, że nie zauważyli związku miedzy dolarem i ropą. Osłabiając dolara podstawiają nogę gospodarce światowej. Jeśli w poniedziałek rzeczywiście kurs EUR/USD ruszy szybko na północ i poprowadzi tam cenę ropy to byki na rynku akcji będą stały na straconej pozycji.