Odbudowany wizerunek eksbankruta

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2014-01-02 00:00

Sukcesy 25-lecia

Polska w wolny rynek wchodziła z zerowym zaufaniem rynków finansowych. Po tym jak przez całe lata 80. PRL nie spłacał długów zaciąganych przez Edwarda Gierka, byliśmy uznawani za oficjalnego bankruta i z zakazem wstępu na międzynarodowy rynek długu. Nowe demokratyczne rządy miały więc za zadanie dogadać się z wierzycielami, zrestrukturyzować zadłużenie i przekonać zagranicznych inwestorów, by znowu nam pożyczali. Najpierw w 1989 r. symbolicznie wyciągnęliśmy rękę na zgodę do wierzycieli. Oddaliśmy im jednorazowo 16 proc. wymagalnych wówczas rat kapitałowych i 30 proc. odsetek.

Polska miała w ten sposób pokazać, że chce regulować zobowiązania, jest rządzona demokratycznie i zamierza odzyskać zaufanie rynków finansowych. Następnym krokiem było zawiązanie porozumienia, w ramach którego umorzono część zadłużenia i wydłużono okres spłaty. W pierwszym etapie — w 1991 r. — umorzono 30 proc. długu, a w drugim — w 1994 r. — kolejne 20 proc. Spłatę pozostałych wierzytelności wobec

Klubu Paryskiego wydłużono do 2014 r., a wobec Klubu Londyńskiego — do 2024 r. Ostatecznie wszystkie długi udało się spłacić znacznie wcześniej. W 2009 r. oddaliśmy ostatniego dolara Klubowi Paryskiemu, a 29 października 2012 r. uregulowaliśmy w całości dług Gierka. Polska powróciła na rynek długu w czerwcu 1995 r. Rząd Józefa Oleksego wyemitował pierwsze rynkowe obligacje detaliczne (wcześniej w 1994 r. wypuszczaliśmy obligacje Brady’ego, ale były one jedynie narzędziem restrukturyzacji długów Gierka) — sprzedaliśmy pięcioletnie papiery skarbowe za 250 mln USD, przy oprocentowaniu 7,75 proc. w skali roku. To mniej więcej tyle, ile dziś za dług dolarowy płaci Ukraina. Od tego czasu zaufanie inwestorów do Polski stopniowo rosło.

Rynki zobaczyły, że nasza gospodarka staje się coraz bardziej przewidywalna, a polska scena polityczna z każdymi kolejnymi wyborami robi się coraz bardziej poukładana. Mimo że polskim finansom publicznym nadal daleko było do równowagi, nic nie wskazywało na to, by w przewidywalnej perspektywie Polsce groziło kolejne bankructwo.Instytucje finansowe coraz chętniej pożyczały więc naszemu rządowi coraz większe kwoty, a od prawie dekady Polska jest w stanie pożyczyć właściwie każdą sumę na rynku długu (popyt na obligacje jest tak duży, że ten czynnik nie odgrywa dla resortu finansów żadnej roli w ustalaniu deficytu w ustawie budżetowej). Bywały przetargi, w których inwestorzy zgłaszali popyt kilkunastokrotnie wyższy od podaży.

Dzisiaj Polska płaci za pięcioletni dług denominowany w euro mniej niż 2 proc. rocznie, a za denominowany w złotych — około 3,6 proc. W ostatnich latach mieliśmy nawet okresy, w których inwestorzy na mniejszy procent pożyczali pieniądze Polsce niż Włochom czy Hiszpanii. Do dzisiaj pożyczyliśmy od instytucji finansowych już prawie 900 mld zł i w zarządzaniu długiem nie różnimy się od większości krajów rozwiniętych. Stale rolujemy zadłużenie, a więc spłacamy jedynie bieżące odsetki od długu. Inwestorzy ufają nam na tyle, że nie wymagają spłaty kapitału, a w Polsce nie ma woli politycznej, by obniżać dług publiczny.