Jakoś nie mieliśmy szczęścia ostatnio w Warszawie do kuchni chińskiej i tajskiej. Ale zaćwierkały w Alejach jaskółki. Kiedyś wpadliśmy niby przypadkiem do restauracji Lemongrass (dawny Ambasador). W menu ciekawy miks kuchni azjatyckiej. Kiedy zaczęliśmy je studiować, od razu przykuły naszą uwagę pierożki na parze. Szczególnie je lubimy, gdy są w dobrym wydaniu. Bez większego namysłu zamówiliśmy shumi z krewetką i przegrzebkiem (dla obcojęzycznych scallop) — 20 zł. Świetne. Nic dodać, nic ująć. Ale trzeba uważać z ostrymi sosami, bo gdy je zaprosimy na talerz, tylko one zostaną nam w pamięci po wyjściu z lokalu. Na drugie wzięliśmy wtedy kaczkę wędzoną w herbacie (65 zł). Zdecydowanie godna polecenia. Kiedy ją chcemy połączyć z winem, bezwzględnie trzeba zignorować obecność imbiru, bo kąsa on wszystkie.
W trakcie drugiego najścia na restaurację żeglowaliśmy między krewetkami smażonymi z sezamem (22 zł) i chrupką kaczką (65 zł). Oba dania ciekawe. Ostatecznie zaprosiliśmy do finału okonia morskiego w sosie imbirowo-sojowym. Przybył na parze z mile przymrużonymi oczkami. Z marszu zażądał białego wina. Zaproponowano te dostępne na kieliszki. Było trochę szarpaniny. Wygrało Chablis, Domaine Laroche, Saint Martin, 2006 (250 ml, 50 zł). Ale dopiero po skropieniu okonia cytryną.
Restauracja Lemongrass
al. Ujazdowskie 8
Warszawa
