Inwestorzy w USA nie przestraszyli się poniedziałkowego wystąpienia Saddama Husajna. I słusznie, bo do początku wojny jeszcze przynajmniej miesiąc, a przez ten czas można indeksy (przynajmniej do połowy stycznia) podciągnąć. Oczywiście głównym powodem zwyżki było oczekiwanie na ogłoszenie przez prezydenta USA planu pobudzenia gospodarki. Rynek dyskontował ten fakt, a ponieważ mamy początek roku, to byki wykorzystują również nadzieje na efekt stycznia. Poza tym rosły kursy spółek telekomunikacyjnych po tym, jak Wall Street Journal napisał, że Federalna Komisja ds. Komunikacji nie będzie już wymagała od lokalnych spółek udostępniania ich sieci po obniżonych cenach innym operatorom.
Oliwy do ognia dolali analitycy. Deutsche Bank Securities podniósł swój rating dla sektora półprzewodników. Thomas McManus, analityk Banc of America Securities, podniósł swoje prognozy dla indeksów w ciągu 12 miesięcy o ponad 10 proc., a Byron Wien z Morgan Stanley zapowiedział, że w ciągu I półrocza indeksy wzrosną o 25 proc. To nie wszystko. Mimo pogróżek Saddama Husajna, spadała cena ropy naftowej po tym, jak Rosja i Arabia Saudyjska oświadczyły, że będą współpracowały w celu obniżenia cen i zapewnienia odpowiedniej wielkości podaży. Nic dziwnego, że wzrosty indeksów były pokaźne, a opory techniczne błyskawicznie zostały przełamane. I to na rosnącym wolumenie, co jest bardzo pozytywnym sygnałem. Na DJIA i S&P 500 możliwe są jeszcze formacje RGR, ale tylko wtedy, jeśli wczoraj indeksy się załamały. To było prawdopodobne, bo wątpliwy jest dalszy wzrost, jeśli na rynek nie trafią nowe, pozytywne informacje. Dane o zamówieniach fabrycznych taką informacją nie były (okazały się gorsze od prognoz), ale to dane za listopad i rynek nie powinien się nimi specjalnie przejąć.
Dziwnie zachowywały się wczoraj rano kontrakty na indeksy amerykańskie, co było zapewne wynikiem dwóch czynników. Po zbombardowaniu radaru w Iraku (w strefie zakazu lotów) inwestorzy mogli przypomnieć sobie o czekającej ich wojnie. Poza tym Korea groziła wojną, jeśli nałożone zostaną na nią jakiekolwiek sankcje. Przyznaję jednak, że to naciągane wytłumaczenie. Druga, niebezpieczna możliwość, to fakt, że w USA ciągle trwała dyskusja o możliwych skutkach planu Busha — zdecydowana większość opinii była negatywna, co mogło wywołać obawy, że indeksy spadną. Być może taki właśnie scenariusz brali pod uwagę inwestorzy w Eurolandzie, bo indeksy przez całą sesję spadały. Do tego z samego rana złe informacje dochodziły od producentów samochodów oraz spółek zajmujących się sprzedażą detaliczną.
Nasz rynek to była zupełnie inna historia. Przedwczorajsze zachowanie indeksów zapowiadało kontynuację wzrostów, ale spadki na rynkach europejskich na to z początku nie pozwoliły. W dalszym ciągu słaby był Pekao SA, a rynek zachowywał się niezdecydowanie. Taka sytuacja trwała do 11.30, kiedy na parkiet dotarła informacja Reutersa, że zysk Pekao SA wyniesie 900 mln zł. To inwestorów uspokoiło, bo oczekiwano gorszego wyniku. Od tego momentu nasz rynek zachowywał się znowu najlepiej w Europie (podobnie jak rynek węgierski). Jego moc była zadziwiająca, ale często taka siła rynku jest po prostu dystrybucją.
Nie znając reakcji rynków amerykańskich na plan Busha, trudno prognozować, co stanie się dzisiaj u nas. Można powiedzieć tak: jeśli w Stanach nastąpi poważna realizacja zysków, to u nas inwestorzy staną się niespokojni i rynek powinien się osuwać. Jeśli realizacji zysków nie będzie, to indeksy będą rosły. Trzeba jednak pamiętać, że oscylatory krótkoterminowe będą już tak wykupione, że korekta będzie się po prostu narzucała. Czy możliwe jest dojście jednym ruchem do 1265 pkt? Owszem, ale to już zdecydowanie powinno wymusić korektę na jutrzejszej sesji (albo nawet w trakcie dzisiejszej).