Jerzy Szymański, największy akcjonariusz i prezes Włodarzewskiej, ma powody do zadowolenia. Stołeczny sąd upadłościowy w środę zgodził się na otwarcie przyspieszonego postępowania restrukturyzacyjnego spółki. To oznacza m.in. wstrzymanie egzekucji komorniczych, z którymi boryka się balansujący na krawędzi bankructwa deweloper.
Władze Włodarzewskiej zyskały czas na przedstawienie wierzycielom propozycji układowych. Co zamierzają zaoferować? — W czwartek mamy spotkanie z wyznaczonym nadzorcą sądowym, po nim będziemy mogli mówić o szczegółach — ucina Jarosław Baniuk, pełnomocnik Włodarzewskiej.
Dwa w jednym
W sądzie dowiedzieliśmy się jedynie, że „propozycje układowe są różne dla poszczególnych grup wierzycieli, przewidują rozłożenie płatności zobowiązań na raty i w niektórych grupach redukcję zadłużenia”. Wiadomo również, że „przewidywane jest kontynuowanie działalności, w tym ukończenie rozpoczętych inwestycji mieszkaniowych”.
Z informacji przekazywanych przez Włodarzewską wierzycielom wynika, że spółka chce de facto dwóch odrębnych postępowań: wobec niej jako dewelopera i jako emitenta obligacji. Nie wykupiła wartych 17,5 mln zł papierów serii C i D, notowanych na rynku Catalyst, oraz serii B, wartych 9,5 mln zł, będących w posiadaniu Banku BPS.
Zarząd, nie zarządca
Preferowani mają być mniejsi i średni wierzyciele, w tym niedoszli mieszkańcy inwestycji spółki, głównie Zakątku Cybisa na warszawskim Ursynowie. Ci jednak, zrzeszeni w stowarzyszeniu, z decyzji sądu nie są zapewne zadowoleni. Ich przedstawiciele wnosili o wszczęcie postępowania sanacyjnego.
Główna różnica między obiema procedurami jest taka, że w przypadku przyspieszonego postępowania restrukturyzacyjnego władzę nad majątkiem spółki, co do zasady, zachowuje zarząd, a w przypadku sanacji sąd może ustanowić niezależnego zarządcę. Właśnie tego chcieli niemający zaufania do władz Włodarzewskiej niedoszli mieszkańcy Zakątku Cybisa. Decyzja sądu oznacza, że muszą przełknąć gorzką pigułkę.