Nie będę się wypowiadał na temat budżetu i zadłużenia, bo powielałbym wypowiedzi gigantów polskiej ekonomii, którzy na tym polu od dawna toczą bój. Stwierdzę tylko, że zdefiniowana składka to sukces reformy, ale oczywiście sukces dla budżetu państwa, nie dla emerytów, którzy będą dostawali bardzo małe emerytury (zarówno z OFE i bez OFE). O to przecież w tej reformie chodziło, czego społeczeństwo z całą pewnością nie zrozumiało. I taka to była ta umowa społeczna, o której tak dużo wszyscy mówią. Umowy zawierane z zamiarem wprowadzenia jednej strony w błąd są z mocy prawa nieważne. Faktem jest jednak to, że system zdefiniowanej składki znacznie zmniejsza możliwości bankructwa państwa, więc z tego korzystać będziemy wszyscy. Dodam również, że zdecydowanie jestem po stronie krytyków obecnego systemu. Uważam, że musiałby zostać zmieniony nawet przy nadwyżce budżetowej, bo jest szkodliwy.
Tutaj skupię się na rynkach finansowych, bo uważam, że poświęcam im od 18 lat kilkanaście godzin dziennie i wiem o nim więcej, niż wybitni ekonomiści, którzy zazwyczaj zajmują się całkiem innymi tematami. Przede wszystkim ustalmy to, co jest oczywistością. Wiara w to, że „na akcjach zawsze się zyskuje" stała za pomysłem wprowadzenia II filaru. Twórcy reformy mieli tego pecha, że tworzyli ją w szczytach hossy, która z 2000 roku się skończyła. Wtedy olbrzymia większość uczestników rynku wierzyła w wieczne zwyżki. Nie byłem w ich gronie.
Powtórzmy to, co od dawna mówię, bo nigdy dość powtarzania słusznych tez: stwierdzenie „na akcjach zawsze się zyskuje" jest prawdziwe, ale wiedzie na manowce. Owszem w ciągu 40-50 lat się zyskiwało (czas przeszły), ale w okresie 20 lat niekoniecznie (przykładem Nikkei który po 20 latach ma ¼ wartości). W okresie 10 lat jest więcej przykładów NASDAQ 10 lat temu sięgał 5.100 pkt., a teraz sięga połowy tej wartości. Grecki ATGI spadł o 75 procent. W okresie 5 lat jest przykładów jeszcze więcej.
Oponencie twierdzą, że to nie ma znaczenia, że przecież na emeryturę zbiera się przez 40 lat. To prawda, czas jest długi, ale pojawiają się dwa problemy. Pierwszy to przechodzenie na emeryturę w bessie. Dramatyczna strata i niczego nie zmieni podział na subfundusze, mimo że profesor Marek Góra twierdzi inaczej,. Takie same składki będą rodziły różne emerytury. Wszystko zależeć będzie od szczęścia. Drugi problem jest polityczny. Co się stanie, jeśli przez kilka lat będzie panowała dekoniunktura? Czy ludzie nie zażądają rezygnacji z OFE? Ależ z pewnością zażądają. Sami poproszą o to, żeby OFE zlikwidować i politycy z chęcią to zrobią. Za wielu widziałem inwestorów i wiem jak się zachowują w bessie.
Nawiasem mówiąc to, co wyprawia obecnie opozycja polityczna jest godne najwyższej nagany. Posługuje się ona demagogią najwyższej próby przy krytyce rządowych rozwiązań, czym mąci ludziom w głowach. Emerytury to zbyt ważna sprawa, żeby z nią tak igrać. Gorsze jest jednak to, że jest więcej niż pewne, że każda z opozycyjnych partii na miejscu rządu zrobiłaby to samo, a być może nawet całkowicie i natychmiast zlikwidowałaby drugi filar. Krytyka posunięć rządowych jest więc przejawem skrajnej hipokryzji.
Jest jednak jeszcze jeden, zdecydowanie bardziej poważny problem. Od 25 lat rynki finansowe idą w bardzo złym kierunku. Ich charakter się zmienił. Coraz mniej jest w nich fundamentów, coraz więcej czystej spekulacji. Mógłbym tę tezę poprzeć wieloma wypowiedziami osób, które przez wielu uznawane są za autorytety (choćby Paul Volcker, Horst Kohler, Joseph Stiglitz , Simon Johnson). Zresztą, czy może być inaczej, jeśli za 40 procent giełdowych zysków w indeksie S&P 500 odpowiada sektor finansowy? Jeśli inwestowanie wysokiej częstotliwości (wskakiwanie między ofert kupna/sprzedaży) robi ponad połowę obrotu na Wall Street? Jeśli rynek instrumentów pochodnych jest nadal niezwykle mało uregulowany i przekracza już 700 bilionów USD? Jak można było uwierzyć w to, że piętnastokrotny wzrost S&P 500 w latach 1983 -2000 to nowa norma?
Oczywiste jest to, że ostatni kryzys niczego wielkich tego świata nie nauczył. Zmiany są kosmetyczne (Bazylea III i w USA) i do tego większość z nich wejdzie w życie w latach 2016-2019, czyli po następnym kryzysie. Wielkie instytucje finansowe są coraz większe, a przecież na początku kryzysu mówiono, że trzeba skończyć z firmami za dużymi, żeby upaść. Nadal sektor finansowy rządzi całym naszym życiem, a zasady ekonomiczne zamieniły się na „ekonomiczne". W wersji książkowej podaż i popyt rodzą cenę. Teraz fundusze, grając na rynkach miotają cenami, a podaż i popyt się do nich dostosowują. Jak długo może jeszcze trwać ta kasynowa wersja kapitalizmu?
Jest gorzej, bo drukowanie pieniędzy i pompowanie ich w gospodarkę prowadzi zarówno do zadłużenia jak i do dużej inflacji, którą już widać w krajach rozwijających się. Kto będzie ratował rynki, jeśli wkrótce uderzy następny kryzys? Pan Bóg? To jest tak jak w arytmetyce albo chemii. Te same składniki muszą dać te same wyniki. Czeka nas niedługo kolejny kryzysy.
Jest jeszcze gorzej. Niedawno zdumiały mnie dane o oszczędnościach Polaków. Sondaż przeprowadziła Gik Polonia. To, że 2/3 z nas nie ma ani grosza oszczędności zrozumieć potrafię. Nie jesteśmy bardzo zamożnym krajem, a prawdziwe oszczędności możemy gromadzić od około 20 lat. Nie tak jak w innych krajach Zachodniej Europy, gdzie trwało to dużo dłużej.
Interesujące jest jednak co innego. Ci, którzy mają oszczędności zazwyczaj mają ich niewiele. 22 procent odłożyło najwyżej 5.000 złotych. W górnych zakresach jest bardzo „wąsko". Między 10.000 a 20.000 oszczędził 1 procent Polaków. Powyżej 20.000 też jeden procent. A ile ma statystyczny Kowalski? Jaka jest średnia? „Rzeczpospolita" obliczyła, że każdy z nas ma około 24.000 zł. Szokujące? Podobnie wygląda spraw średniej płacy, ale o tym już kiedyś pisałem. Wzrost PKB wpłynie na średnie wynagrodzenia i średnią wartość oszczędności, ale nie poczuje tego olbrzymia część (jeśli nie większość Polaków). Mamy z tym problem, bo jak często przypominam PKB do kieszeni się nie włoży. Jeszcze większy problem będą mieli politycy, bo elektorat może się czuć zawiedziony tym, że nie korzysta na wzroście, a to, co skorzystał zjada inflacja.
Na świecie zdecydowanie widać kierunek na odejście od państwa opiekuńczego, Cięcia wydatków przeprowadzane są prawie wszędzie. To dodatkowo zwiększa przepaść między większością społeczeństwa na najzamożniejszymi. Budzi się poważny opór, bo przecież łańcuch wydarzeń jest logiczny i nieubłagany. Sektor finansowy wprowadził świat w kryzys. Ratowany był pieniędzmi podatników, co doprowadziło do potężnego zadłużenia państw. Uratowani niewiele na tym stracili, a to, co stracili już odrobili z nawiązką (mówię o indywidualnych dochodach).
Teraz podwyżki VAT i cięcia wydatków powodują, że za ten ratunek płacą społeczeństwa, a najbardziej tracą warstwy najbiedniejsze. Nożyce się rozwierają, ale średnie (wynagrodzeń, oszczędności) rosną. Pozostaje postawić pytanie: jak długo wytrzymają to społeczeństwa i kiedy do władzy dojdą partie typu węgierski Jobbik, amerykańska Tea Party, holenderska Partia Wolności, czy Szwedzcy Demokraci. Warto odnotować to, że we Francji dwa sondaże lokują Marine Le Pen, córkę Jean-Marie Le Pena, twórcy Frontu Narodowego, na czele sondaży przed wyborami prezydenckimi. To nie lewica jest groźna dla systemu tylko skrajna prawica, która doprowadzić może za kilka lat protekcjonizmem i izolacjonizmem do załamanie globalizacji, a tym samym do niewyobrażalnego kryzysu gospodarczego.
Żyjemy w interregnum: jeden system gnije, drugi się nie narodził i wcale nie jest pewny, że to, co się narodzi będzie się nam podobało. Pewne jest za to, że czeka nas wiele lat potężnych turbulencji. Owszem, na takich zawirowaniach można zarobić bardzo duże pieniądze. Trzeba wiedzieć, gdzie lokować, używać wielu instrumentów, których OFE używać nie mogą, zdecydowanie zrezygnować z zasady „kup i trzymaj" na rzecz timingu. Czy naprawdę jest to jednak rynek, na którym można lokować pieniądze przyszłych emerytów? Czy przymus ponoszenia ryzyka rynkowego jest czymś, co należy akceptować?
Uważam, że tak nie jest. Należy docelowo, stopniowo z tego przymusu rezygnować. Natychmiast tego zrobić nie można było, co bardzo dobrze opisała w ostatniej „Polityce" Joanna Solska. System by tego nie wytrzymał. Przyznam, że byłem za dobrowolnością, ale pod wpływem argumentów zmieniłem zdanie. Zamiana drugiego filaru w trzeci musi odbywać się stopniowo. Teraz trzeba promować IKE, IKZE, PPE. Inwestować mogą, a nawet muszą) ci, którzy mają z czego i którzy tego chcą. Inwestowanie środkami przeznaczonym i na emeryturę powinno być tylko i wyłącznie świadome. I jeszcze na koniec: według mnie dyskusja o tym, czy docelowa składka ma wynieść X czy Y procent nie ma sensu. Żaden minister finansów (no, może prawie żaden i premier nie zwiększy deficytu o kilka miliardów po to, żeby przekazać je do OFE.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
