Otwarcie zawodów, czyli lis w kurniku

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2012-03-07 09:02

Oprócz „reformy” systemu emerytalnego (w cudzysłowie, bo wydłużenie wieku nie jest żadna reformą) ostatnio najbardziej omawiane jest tak zwane otwarcie zawodów, które przeprowadza Ministerstwo Sprawiedliwości (MS). Na początku chcę wyraźnie powiedzieć, że generalnie nie jestem przeciwnikiem zwiększania dostępu do wielu zawodów.

W Polsce zamkniętych jest 380 zawodów, a w innych krajach europejskich ich liczba oscyluje koło stu. Czy to jest wystarczająca przesłanka do stwierdzenia, że Polska musi zmniejszyć tę liczbę? Z przekory powiem, że niekoniecznie, bo to, że inni coś robią inaczej niż my nie znaczy, że to ci inni maja rację. Nawet jeśli jest ich wielu. Intuicyjnie pewnie jednak czujemy, że tym razem tych wielu pewnie ma rację.

Jeśli do zawodu dopuszcza egzamin, który przeprowadzają korporacje zawodowe to można z góry zakładać, że będą one ograniczały ilość wykonujących dany zawód. Z oczywistych zresztą powodów. Korporacje będą mówiły o dbałości o jakość usług, o wiedzę wykonującego dany zawód. To rzeczywiście jest prawda. Prawdą jest jednak też to, że im mniej osób pracuje w danym zawodzie tym mniejsza jest konkurencja i tym większe wynagrodzenie. Obawiam się, że przewagę nad wiedzą będą miały pieniądze… Jest jednak na to rada – egzaminy korporacyjne mogłyby zostać zastąpione przez państwowe. Skoro państwo chce otwierać zawody to niech weźmie w tym czynny udział.

Niektóre media przestawiają te reformy w sposób dosyć bałamutny. Nie jest bowiem tak, że otwiera się zawód komornika czy notariusza. Nie każdy i nie szybko (na szczęście) może wykonywać te zawody. Projekty MS prowadzą jedynie do zmniejszenia wymagań i skrócenia drogi do tego zawodu. Są jednak zawody, które ministerstwo chce zupełnie otworzyć.

Rzecz jasna nie będę odnosił się do wszystkich, bo większości ich specyfiki nie znam. Spojrzę na taksówkarzy, pośredników nieruchomości i maklerów oraz doradców inwestycyjnych. Jedynie w drugim zawodzie mogę nie być obiektywny (rodzina żony). Jeśli chodzi o maklerów i doradców inwestycyjnych to można mnie podejrzewać o nieobiektywność z racji miejsca pracy, ale ja uważam, że z tego powodu nie mam zaburzonej oceny.

Ministerstwo twierdzi, że taksówkarz nie musi zdawać egzaminu ze znajomości miasta „bo jest przecież GPS”. Zastanawiam się nad tym, czy tak twierdzący jeżdżą zawsze służbowymi wozami z kierowcą, czy może zdarza im się czasem jechać taksówką w korku. Kto czasem taksówkami jeździ to wie, o czym mówię. GPS nie wystarczy. Taksówkarz posługujący się tylko GPS po prostu tkwi w korku. Znający miasto znajduje wiele skrótów znacznie skracających drogę przejazdu. Owszem, taksówkarz musi też zdawać egzaminy z innych dziedzin (np. prawa pracy), ale z pewnością mu to nie zaszkodzi.

W przypadku taksówkarzy szczególnie mocno widać bezsensowną argumentację zwolenników deregulacji twierdzących, że wzrost konkurencyjności doprowadzi do poprawy obsługi klientów, bo wyrzuci z rynków najgorszych. Już widzę, jak klient dzwoni do firmy radio-taxi i mówi, że chce taksówkę, ale nieprowadzoną przez Igrekowskiego, a jedynie Iksińskiego. Przecież to jest farsa…

Problem pośredników nieruchomości i maklerów oraz doradców inwestycyjnych jest innego typu. Deregulatorzy twierdzą, że regulowane powinny być jedynie te zawody, których wykonywanie może grozić konsekwencjami odnośnie do zdrowia, czy życia klientów. Pozostaje pytanie: a jeśli jest zagrożeniem dla portfela? Przecież ubytek pieniędzy w portfelu też może, pośrednio, grozić zdrowiu czy nawet życiu klienta. Teoretycznie tutaj znajduje zastosowanie argument o wzroście konkurencyjności. Tak, on doprowadzi do wyjścia z rynku najgorszych pośredników, czy doradców. Pozostaje jednak pytanie, na które nie da się odpowiedzieć: jak długo to potrwa i jak wielu ludzi obsługiwanych przez patałachów straci pieniądze?

Argumentem dla otwierania zawodów jest też to, że wzrośnie ilość miejsc pracy. Szacuje się, że wzrośnie o około 10 procent obecnie wykonujących dany zawód. Być może wzrośnie, chociaż ja bałbym się tych, którzy rzucą się do wykonywania zawodów tylko dlatego, że nie będą musieli zdawać egzaminów. Jeśli jednak argument o konkurencji zadziała to przecież po paru latach wszystko wróci do normy, bo nadmiarowa ilość po prostu wypadnie z rynku.

To tylko kilka myśli na temat otwierania zawodów. Zapewne doprowadzą do dyskusji, która jest bardzo potrzebna. Mnie nie niepokoi to, że rząd chce otwierać zawody. Jeśli będzie to robił racjonalnie to bardzo dobrze. Jednak osoba ministra sprawiedliwości stojącego za tą reformą może nieco niepokoić. Minister Jarosław Gowin sam określ się mianem wolnorynkowca. Ja dodałbym jeszcze, że dość radykalnego wolnorynkowca. Czy wpuszczanie lisa do kurnika dobrze się skończy? Premier Donald Tusk mówi, że minister Gowin ma „pozytywną szajbę” na punkcie deregulacji. Pewnie ma, ale ja się boję zapalonych ideologów. Jak to mawiał Jean-Paul Sartre: idee są wolnością kiedy się rodzą, a uciskiem kiedy są realizowane...

Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/