Tezę przypomnianego poniżej tytułu komentarza z piątku postawiłem chyba w złą godzinę, bo w wyborach samorządowych technologiczny cud się jednak nie zdarzył i system transmisji wyników się zadławił. Od początku XXI wieku przyzwyczailiśmy się, że w powyborczy poniedziałek rano każdy obywatel może kliknąć sobie na stronie Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) w wizualizację i zobaczyć szczegółowe wyniki wyborów w dowolnym obwodzie krajowym czy zagranicznym.

Poza wątkiem stricte informacyjnym ma to ogromne znaczenie dla społecznej kontroli czystości wyborów w Polsce, wszak trafiały się pojedyncze przypadki wykrycia w systemie PKW danych… różniących się od wywieszonych przed lokalem wyborczym. Tym razem przez cały poniedziałek, a przynajmniej do chwili wysłania niniejszego tekstu, jedyną dostępną informacją była… frekwencja wyborcza z godz. 17.30 w dniu głosowania.
W mojej komisji obwodowej akurat zdarzył się cudzik i wszystkie protokoły sieć PKW bez problemu przyjęła.
Inna sprawa, że utknęły gdzieś dalej. Ale gdy udało mi się o trzeciej rano nadać ostatni, do sejmiku Mazowsza — wspólnie z informatykiem zareagowaliśmy naprawdę „yes, yes, yes”. Niestety, takiego fartu dostąpiła tylko część komisji. Przypominam, że wszystko to dzieje się w drugiej dekadzie XXI wieku w państwie członkowskim Unii Europejskiej, w którym decydenci mają usta pełne frazesów o nowoczesności i innowacyjności.
Dla podkreślenia wagi tematu to państwo zafundowało sobie specjalne Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, a jego służby specjalne zaliczają system informatyczny wyborów do sektora o szczególnym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa.
W związku z brakiem szczegółowych wyników wciąż stonowany jest powyborczy szok rządzącej PO.
Również z tego powodu wypłynął na nowo problem tzw. głosów nieważnych. Uprzedzając zgiełk, poinformuję polityków, że w minioną niedzielę głosy nieważne jak zwykle układaliśmy na dwie kupki. Na jednej karty całkowicie czyste, dotyczące wszystkich szczebli samorządu, czym głosujący wyrażali generalną dezaprobatę dla władzy, wszelkiej — i lokalnej, i centralnej. Na drugiej zupełnie inne — z zakrzyżykowanymi, zwłaszcza na żółtych kartach powiatowych i niebieskich wojewódzkich, wszystkimi listami.
Zwłaszcza starsi wyborcy uważali za konieczne zaznaczyć swojego faworyta na… każdej partyjnej liście. Praprzyczyną jest kompletne niezrozumienie przepisów wyborczych, zwłaszcza gdy w tym samym głosowaniu na wielu różnokolorowych kartach mieszana jest prosta, większościowa ordynacja jednomandatowa ze skomplikowaną proporcjonalną wielomandatową. A właśnie z takim tyglem pojęciowym, nie do ogarnięcia dla prostego wyborcy, mieliśmy do czynienia w minioną niedzielę.