Tydzień przed wyborami w komentarzu „Rządowy strach samorządowy” krytykowałem zagrywkę koalicji PO-PSL, która się uparła, by dosłownie w formule last minute finalizować tzw. kontrakty wojewódzkie.

Chodzi o uzgodnienie listy inwestycji o wielkim znaczeniu dla danego regionu, na które rząd przekazuje pieniądze z unijnej perspektywy finansowej 2014–20. Uwzględniając zasadę rozliczeniową N+2, okres ten realnie sięga aż do 2022 r., czyli obejmuje dwie samorządowe kadencje 2014–18 oraz 2018–22.
Tak ważnych decyzji z takim horyzontem czasowym absolutnie nie powinny podejmować ekipy odchodzące, lecz przejmujące samorządowe stery, bo inaczej urąga to elementarnym zasadom zarządzania i planowania.
Niespotykana w historii III RP paranoiczna sytuacja powyborcza jednak zmienia również kontekst kontraktów. Niemożność zsumowania protokołów z obwodów głosowania przez komisje wyższych szczebli utrwala się, zatem obecnie nikt nie wie, kiedy nowe władze samorządowe się ukonstytuują. Termin pierwszych sesji i zaprzysiężenia radnych liczy się od ogłoszenia przez Państwową Komisję Wyborczą (PKW) zbiorczych wyników.
Przed 16 listopada najbardziej krnąbrnym regionem było Podkarpacie, którego zarząd odmówił uzgodnienia kontraktu. Ale w powyborczą środę, gdy wyniki — oczywiście nieoficjalne, lecz wiarygodne — potwierdziły przedłużenie mandatu dotychczasowych władz województwa, marszałek Władysław Ortyl niespodziewanie ogłosił… uzgodnienie kontraktu o wartości 22 mld zł. Na liście podstawowej znajdują się 24 inwestycje, a 29 na rezerwowej. Pierwotnie głównym punktem niezgody był brak ważnej dla regionu karpackiej ekspresówki S19.
To właściwie pierwsza optymistyczna wiadomość od 16 listopada. Bo na odcinku zliczania wyników PKW razem z całym sparaliżowanym systemem sięga coraz głębszego dna. Tworzący PKW sędziowie w stanie spoczynku dosłownie z każdą konferencją prasową potwierdzają, że zostali daleko w tyle za postępem cywilizacyjnym i w trybie natychmiastowym powinni usiąść już w kapciach przed telewizorem. Bardziej kompromituje się aparat Krajowego Biura Wyborczego, które wśród wszystkich urzędów centralnych sytuuje się bardzo wysoko w kategorii przeciętnej płacy. W sumie cała Polska otrzymuje akademicką prezentację nie antykryzysowego, lecz prokryzysowego PR.
Wiele gmin w Polsce o niedzielnych wyborach już dawno zapomniało. U nich wszystko zostało sprawnie policzone, zsumowane i ogłoszone — na razie na drzwiach lokali wyborczych — wiadomo, kto wszedł do rady, kto został lub nie został wójtem/burmistrzem. Protokoły są tam oficjalnie wydrukowane, podpisane i ostemplowane — ale nie można ich ogłosić. W kodeksie wyborczym zapisano, że PKW ogłasza zbiorcze wyniki wyborów do rad, ale w praktyce mające charakter statystyczny.
Z przepisu tego absolutnie nie wynika zakaz publikowania wyników cząstkowych, które na przeważającym obszarze kraju są już dawno ustalone. Wynikowa czarna dziura dotyczy głównie poziomu sejmików wojewódzkich, ale te wyniki mogłyby być systematycznie w systemie PKW uzupełniane. Niestety, coraz bardziej wyprowadzona z równowagi Polska musi czekać na wyniki z ostatniego brakującego protokołu.