Kolejność izb podałem nieprzypadkowo, ponieważ najpierw druga podejmie uchwały odrzucające ostatnie ustawy, pierwsza zaś poczeka (posiedzenie Sejmu zaplanowano na godz. 18, może się przeciągnąć) i odrzuci odrzucenia. PiS jeszcze nigdy nie przegrało takiego głosowania, z pomocą wasali utrzymuje w Sejmie niewielką lecz pewną większość bezwzględną – i dowiezie ją do samego finału.
Odchodzący parlament jeszcze długo może i powinien normalnie pracować. Na pewno do 15 października, zaś teoretycznie jeszcze nawet… po wyborach, aż do początków listopada. Kadencja kończy się dopiero w wigilię dnia zebrania się nowych składów Sejmu i Senatu na posiedzenia inauguracyjne, których termin ustala prezydent. Andrzej Duda już dwukrotnie wyznaczał start nowo wybranych izb na 12 listopada, tym razem jednak jest to niedziela, zatem najbardziej realny wydaje się 13 listopada. Zbieranie się starego parlamentu już po wyborach obarczone jest naturalną wadą, ponieważ część posłów i senatorów już wie, że nie odnowiła mandatów. Z drugiej jednak strony – dotychczas posiadane w pełni zachowują ważność. Kolejne ekipy rządzące w III RP uciekały od sztucznego, chociaż w pełni konstytucyjnego przeciągania kadencji. Cztery lata temu PiS zerwało jednak tę niepisaną umowę i zapoczątkowało nową świecką tradycję. Wybory odbyły się 13 października 2019 r., ale stary Sejm czyścił zaległości jeszcze 15-16 października, zaś stary Senat odpowiednio później, 17-18 października.
W tym roku jednak Jarosław Kaczyński nie dopuści do dalszej pracy Sejmu nawet do 15 października. Z rozkazu najwyższego władcy posłowie – a w naturalnej konsekwencji zapewne również senatorowie, jeśli rozpatrzą wszystkie ustawy – wszystkich partii otrzymują od 31 sierpnia ponad dwa miesiące totalnego, pełnopłatnego nieróbstwa. Kandydujący mogą sto procent czasu poświęcać na kampanię. Do roboty będą zaglądali tylko piastujący posady rządowe, czyli ministrowie i sekretarze stanu. Nie poczują się jednak pokrzywdzeni, ponieważ już od dawna i tak zajmują się wyłącznie kampanią. Jej prowadzenie ze stołków ministerialnych daje możliwości znacznie większe, niż z poziomu zwyczajnych posłów czy senatorów, w tym reprezentujących PiS. Szanse promocyjne wszelkich kandydatów z opozycji są oczywiście mniejsze wręcz nieporównywalnie.
Prezes aż do zakończenia głosowań nadał listom kandydatów PiS do Sejmu klauzulę najwyższej tajności. W kształcie ostatecznym zna je… tylko on sam, chociaż i to może nie być pewne. Na ostatnie korekty pozostaje jeszcze weekend, termin zgłoszenia list niepodlegających już zmianom (z wyjątkiem samowycofania się kandydata) do okręgowych komisji wyborczych upływa w środę, 6 września. Z Nowogrodzkiej rozchodzą się najróżniejsze wieści nie tylko o żonglerce kandydatami z wierchuszki PiS na miejscach tzw. biorących, lecz o całych listach. Jarosław Kaczyński postanowił ujść z rodzinnej Warszawy i kandydować ponoć w świętokrzyskim okręgu nr 33. I tak nie potrzebuje drukować choćby jednego osobistego plakatu, wszędzie będzie numerem jeden. Stał się jednak panem politycznego życia czy śmierci sporej grupy posłów, którzy przez cztery lata mu jakoś podpadli. Najbardziej mogą obawiać się kameleony i partyjne przechrzty, czyli niewierni, w tym również skruszeni. Strąceni w otchłań – tzn. z list kandydatów – mogliby w odwecie zachować się nielojalnie w głosowaniach odchodzącego Sejmu. Utrzymywanie ich w niepewności powoduje natomiast, że do ostatniej kropli poselskiej krwi będą partii wierni, licząc na ułaskawienie. Właśnie dlatego z rozkazu prezesa władza ustawodawcza RP znacznie przed czasem realnie zawiesza działalność.