Uważam, że do posiedzenia FOMC (18 września) byki będą miały przewagę, bo nadzieje na pomoc Fed przecież nie znikną. Oczywiście powstaje pytanie, co dalej? Od dłuższego czasu się nad nim zastanawiam, ale ponieważ do 18.09 jest jeszcze 3 tygodnie to odłożyłem te rozważania na później. Dlaczego? Bo jeśli w ciągu tych 3 tygodni jakiś duży fundusz ogłosi, że bankrutuje albo że ma jakieś olbrzymie problemy to myślenie o tym, co stanie się po 18.09 będzie zwykłą stratą czasu. Nadal też uważam, że kryzys (oczywiście tylko z punktu widzenia giełd akcji) skończy się, gdy pojawią się złe informacje, a rynek je zignoruje. Widać pierwsze symptomy takiego procesu. Pojawiają się bowiem informacje o kolejnych problemach (np. Bank of China), a reakcja rynku jest prawie żadna. Za wcześnie jest jeszcze jednak z wyciąganiem długofalowych wzrostów.
Tyle na temat rynków. Jeśli chodzi o związki polityki z gospodarką to ostatnio widzimy je w posunięciach dwóch partii. Wczoraj rząd podpisał porozumienie z NSZZ Solidarność, w którym zobowiązał się do podniesienia o 20 procent płacy minimalnej oraz do przesunięcia o rok decyzji w sprawie zmian w systemie emerytalnym (chodzi o wcześniejsze emerytury). Oczywiście ekonomiści wieszają psy na rządzie za taką decyzję i w dużej mierze mają rację. Nie dlatego jednak, żebym na przykład uważał podwyżkę płacy minimalnej za zbrodnię. Wręcz przeciwnie, moim zdaniem powinna być podniesiona i w niczym to rozwojowi gospodarczemu kraju nie zaszkodzi. Nie zwiększy też bezrobocia, czym bez przerwy straszą przedsiębiorcy. Nawiasem mówiąc w taki neoliberalnej gospodarce, jaką jest gospodarka amerykańska płaca minimalna w ciągu najbliższych dwóch lat ma wzrosnąć aż o 40 procent i mało kto tam nie płacze nad szkodliwym wpływem tego posunięcia. Spodziewam się, że w komentarzach pojawia się argumenty przeciwko tej podwyżce, więc nie będę tutaj tego tematu rozwijał.
Najgorsze nie jest więc to, że taka decyzja została podjęta, ale to, że została podjęta w tym właśnie momencie i trybie. Uzgodnienie tak ważnych decyzji z jednym ze związków zawodowych, bez konsultacji w Komisji Trójstronnej jest po prostu skandalem. A informacja o podpisaniu takiej decyzji jej tuż przed zapowiadanymi wyborami jest niczym innym jak kiełbasą wyborczą i zjednywaniem sobie głosów członków NSZZ „Solidarność". Poza tym stawia się następców w bardzo trudnej sytuacji, bo przecież nowemu rządowi będzie niezwykle trudno, jeśli w ogóle będzie to możliwe, poinformować, że nie będzie dobry dla sporej części Polaków. Kolejny raz potwierdza się pogląd, który prezentowałem w poprzednich wpisach - PiS będzie chciał obdarować Polaków obietnicami (na przykład o automatycznym odrolnianiu ziemi, które ma obniżyć ceny mieszkań) i zostawić wszystkie problemy gospodarcze następnemu rządowi. Gdyby jeszcze globalna sytuacja gospodarcza się pogorszyła to w Polsce nie dałoby się obniżyć podatków, a być może trzeba by je nawet podnieść, żeby nie odebrano nam organizacji EURO 2012. Wymarzona sytuacja dla opozycji, która mogłaby twierdzić, że „za naszych rządów kraj płyną mlekiem im miodem, a wy wszystko popsuliście". I nie ma znaczenia, że to nie byłaby prawda. Wyborcy, w olbrzymiej większości, tego przecież nie zrozumieją.
Partia, która jest liderem sondaży (co nie znaczy, że wyga wybory) też nieśmiało proponuje wyborcze posunięcia gospodarcze. W zeszłym tygodniu przez media przeleciała informacja o planie znacznego obniżenia podatków i wprowadzenia podatku liniowego. Myślałem, że to tylko jakaś lokalna inicjatywa, ale dzisiaj Zbigniew Chlebowski, prominentny działacz PO podobno kreowany na ministra finansów, potwierdził, że Platforma planuje wprowadzenie 15. procentowego podatku liniowego od 2009 roku. Ja jestem nadal bardzo przeciwny podatkowi liniowemu (w jednym z poprzednich wpisów napisałem dlaczego), ale widzę, że niedługo media i propaganda partyjna przekonają Polaków do tego rozwiązania. Będzie to tym prostsze, że większość nowych krajów UE wprowadza takie rozwiązanie. Cóż, dla mnie lepiej, ale nie potrafię zgodzić się na jeszcze większe rozwarstwienie społeczeństwa, które z całą pewnością nie przyniesie oczekiwanych zysków gospodarce i większości Polaków.
Ciekaw jestem też, czy dziennikarze, którzy są tak gorącymi zwolennikami podatku liniowego zdają sobie sprawę z tego, że zniknie możliwość odliczania 50 procent dochodu do opodatkowania (takie są w tej branży koszty uzyskania przychodu)... Wyjdą na tej zmianie jak Zabłocki na mydle . Zresztą Platforma też nie wyjdzie lepiej, bo podatek liniowy jest wymarzonym i łatwym do ataku celem dla konkurencji. Można powiedzieć, że jak Bóg chce kogoś ukarać to mu rozum odbiera. Pamiętajmy też, że zmniejszenie podatków oznacza mniejsze wydatki w sferze publicznej. A skutki tego widzieliśmy wtedy, kiedy huragan Katrina zaatakował Nowy Orlean, czy obecnie, kiedy pożary pustoszą Grecję. Niedofinansowane służby publiczne po prostu nie potrafią stanąć na wysokości zadania.
Czy z tego, co napisałem można wyciągnąć jakiś wniosek? Chyba tylko takie, że historia niczego nie uczy, że obietnice przed wyborami pojawiają się szczególnie często, że nikt nawet rzez chwilę nie myśli, żeby je potem zrealizować. Marzy mi się jakiś Jose Zapatero, który zrealizował po wyborach w Hiszpanii dokładnie to, co zapowiadał. Można mieć różne zdanie na temat jego posunięć, ale przynajmniej wiadomo, że jest uczciwy wobec wyborców. Kiedy tak będzie w Polsce?