Delegacja do Strasburga, spotkania ze wszystkimi frakcjami europarlamentu i z eurodeputowanymi wielu krajów: Niemiec, Czech, Francji, Hiszpanii czy Holandii. Tym zajmował się w zeszłym tygodniu zarząd PGE, największej firmy energetycznej w kraju. Wrócił z przekonaniem, że systemu ETS, czyli systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla (CO2), zawiesić się nie da, przynajmniej na razie.
- Dlatego wychodzimy z inną propozycją – mówi Wojciech Dąbrowski, prezes PGE.

Nie damy rady
Uprawnienia do emisji to rodzaj podatku od produkcji energii z węgla, ponieważ to ten rodzaj generacji wytwarza najwięcej CO2, przyczyniającego się do ocieplenia klimatu. Do 2018 r. uprawnienia były tanie, kosztowały 5-6 EUR za tonę. Komisja Europejska uważała, że to za mało, by motywować firmy do zielonych inwestycji, więc przeprowadziła reformę. W efekcie od 2018 r. uprawnienie stale drożeją, a w 2021 r. wręcz wystrzeliły, zbliżając się do niemal 100 EUR za tonę.
PGE, w imieniu całej polskiej energetyki węglowej, od dawna przekonuje, że to za dużo.
- To oznacza wysokie ceny energii, a nie można przerzucać kosztów transformacji na polskie społeczeństwo – uważa Wojciech Dąbrowski.
Potrzebne limity
Do Strasburga PGE pojechała z raportem firmy Compass Lexecon, rekomendującym przede wszystkim ograniczenie aktywności instytucji finansowych na rynku ETS. Raport wskazuje, że 2/3 handlu uprawnieniami generowane jest przez graczy finansowych, choć nie wiadomo, jaka część tych graczy działa w imieniu własnym, a jaka w imieniu klientów z sektorów emisyjnych. Wanda Buk, wiceprezes PGE, wskazuje, że rynek nie jest transparentny i takich danych po prostu nie ma.
Jednocześnie 70 proc. instytucji finansowych aktywnych na rynku ETS ma siedzibę na Kajmanach. Według zarządu PGE oznacza to, że spekulują, mają na celu własny zysk i nie wspierają transformacji w Europie.
Główny postulat PGE sprowadza się zatem do ograniczenia obecności instytucji finansowych. Np. za pomocą limitów, indywidualnych lub zbiorowych. Ponadto PGE proponuje oparcie systemu na limitach cenowych (czyli np. cenie maksymalnej), albo wprowadzenie opłaty zastępczej, która ograniczałaby wahania cen. Proponuje też uproszczenie scenariusza, w ramach którego od pewnego poziomu ceny wpuszczane są na rynek dodatkowe uprawnienia, ograniczające zwyżkę.
A gdzie wiatraki?
- Ograniczenie aktywności instytucji finansowych to racjonalna propozycja – uważa Marcin Korolec, były minister środowiska i prezydent Szczytu Klimatycznego w 2013 r.
Przypomina, że zaraz po ataku Rosji na Ukrainę cena uprawnień spadła o 30 proc., co wskazuje, że udział instytucji jest duży. Mimo to były minister uważa, że podstawowym wyzwaniem dla polskiej energetyki jest odchodzenie od paliw kopalnych.
- To tu potrzebna jest strategia. Ślad węglowy polskiej energetyki jest większym wyzwaniem niż cena uprawnień do emisji – uważa Marcin Korolec.
Ma nadzieję, że oprócz lobbowania w Strasburgu PGE lobbuje również w polskim Sejmie, w którym procedowana jest, na razie bez sukcesów, ustawa znosząca ograniczenia dla rozwoju wiatraków lądowych.
- Jednocześnie ostatnie wzrosty cen energii w Europie pokazują, że to nie CO2 podbija rachunki, tylko gaz – uważa Marcin Korolec.