Kiedy witamy nadejście kolejnego roku, cieszymy się, że nadchodzi nowe. Bo nowe, to w domyśle lepsze. Chcemy otwierać nowy rozdział z optymizmem, nadzieją i wiarą, że właśnie od teraz będzie już łatwiej i przyjemniej.
Naprawdę chciałbym, żeby to życzenie się spełniło, ale żyję już parę lat na tym świecie i wiem, że życie to nie bajka. Zmusza nas, żebyśmy twardo stąpali po ziemi i wyciągali wnioski z codziennych lekcji pokory.
Mierzymy się z wyzwaniami każdego dnia. Nadludzkim wysiłkiem wdrapujemy się wyżej i wyżej, do celu. A gdy już brakuje tchu, motywujemy sami siebie, że już za chwilę osiągniemy szczyt. Że tam odpoczniemy, siedząc wygodnie, oddychając spokojnie. A gdy się okazuje, że za najbliższym pagórkiem to jednak jeszcze nie szczyt, mówimy sobie „trudno” i wspinamy się dalej. Nie wszyscy. Po każdym męczącym wzniesieniu ktoś odpada. Na sam szczyt docierają najlepsi i najbardziej konsekwentni.
Piszę o tym, bo to nie tylko uniwersalna prawda, ale też najnowsza historia naszej firmy – LPP. Za nami kolejny trudny rok. Na pewno trudniejszy, niż przypuszczaliśmy, bardzo wymagający. Nie dlatego, że coś przegraliśmy czy straciliśmy, ale dlatego, że musieliśmy stawić czoła nowym, niełatwym wyzwaniom. Kiedy wydawało się nam, że już przetrwaliśmy jako firma wszelkie plagi, takie jak pandemia czy wojna w Ukrainie, okazało się, że to jeszcze nie koniec. Dopadło nas tsunami, które poważnie zachwiało stabilnością naszej spółki.
15 marca 2024 r. zostaliśmy bezceremonialnie zaatakowani przez dezinformacyjną publikację amerykańskiej wywiadowni Hindenburg Reserach. Raport ten wywołał panikę na giełdzie. Kurs akcji LPP w ciągu kilku godzin spadł aż o 30 proc., a kapitalizacja zmniejszyła się o – bagatela! – 12 mld zł. Stanęliśmy przed najpoważniejszym kryzysem w dziejach firmy. Budowane przez lata zaufanie i dobra opinia LPP nie miały znaczenia, wtedy grały wyłącznie emocje inwestorów. Wyszliśmy z tej opresji obronną ręką dzięki szybkiej reakcji i dobrej komunikacji z rynkiem kapitałowym i mediami. W ciągu dwóch miesięcy kurs akcji wrócił do poziomu sprzed kryzysu. Ale nie piszę o tym, by się nad sobą użalać, lecz by wszyscy się zastanowili, czy są przygotowani na zorganizowany atak dezinformacyjny. Takie mamy czasy.
Przeczytałem gdzieś, że żeby mieć siłę do przetrwania w kryzysie, trzeba mieć jakiś wyższy cel – marzenie większe niż tylko pieniądze i ich zarabianie. To też nasze doświadczenie. Nie bójcie się marzyć, miejcie odwagę i siłę, by te marzenia realizować. Nawet jeśli za najbliższym pagórkiem jeszcze nie czeka was odpoczynek i trzeba iść dalej, to warto. Nie poddawajcie się. Ten szczyt gdzieś jest, jesteście w stanie do niego dotrzeć.
A muszę powiedzieć, że jeśli w ostatnich latach mam do czegoś zaufanie, to do polskiego biznesu. Szczególnie do polskich firm rodzinnych, takich jak nasze LPP. Będziemy tu na pokolenia, na dobre i na złe. Mamy pomysły, świetnych liderów, potrafimy budować kapitalne zespoły, jesteśmy zwinni operacyjnie, elastyczni. To olbrzymi potencjał. Jeśli jest z czymś problem, to najczęściej z niesprzyjającym otoczeniem.
W sferze publicznej śmiało panoszy się populizm niskich lotów. Niestety, często trafia na podatny grunt, choć niesie treści proste, łatwo weryfikowalne, które można – wydawałoby się – bez trudu zdemaskować. Oczekiwanie, że świat można zmienić z dnia na dzień jest nie tylko naiwnością. Jest obrazą zdrowego rozsądku. Kto ma go wystarczająco dużo, wie, że nie ma drogi na skróty. Pozytywne działania wymagają myślenia w dłuższej perspektywie, dobrego zaplanowania, konsekwentnej realizacji i cierpliwości w oczekiwaniu na rezultaty. Tymczasem w przestrzeni publicznej padają mocne hasła, proste recepty, obliczone na poklask tu i teraz. Politycy, samozwańczy liderzy opinii karmią publiczność miałkimi treściami - i nie jest to tylko polska przypadłość. Mają świadomość, że ludzie chcą usłyszeć, że odczuwalne dla nich zmiany da się przeprowadzić szybko. Stąd nierealne oczekiwania społeczne, a później rozczarowania. Bo nie tak miało być. Rządy szybko się zużywają, upadają kolejne autorytety, brakuje czasu na pozytywne działanie, bo zmuszani jesteśmy do tłumaczenia, że nie tędy droga. W ten sposób donikąd się nie dojdzie, na żaden szczyt.
Co nas czeka? Wydaje mi się, że na świecie nadchodzi czas zmian. Po wyborach w USA możemy się spodziewać przetasowania geopolitycznego, a to zawsze ma wpływ na gospodarkę.
To chyba koniec Pax Americana, czyli pewnego ładu międzynarodowego, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni od czasów zakończenia II wojny światowej. Pojawi się silny protekcjonizm gospodarczy. Już mamy zapowiedzi wprowadzenia ceł, głównie z Chin, ale także z Unii Europejskiej, np. na samochody. Możliwe są też inne zjawiska, takie jak przenoszenie produkcji do krajów macierzystych, wojna o zasoby naturalne, wyścig o tanią energię, przerywanie łańcuchów dostaw.
Europa będzie w większym stopniu zdana na siebie. Największe kraje będą budować swoje pozycje na bazie niezależności gospodarczej, starając się zagwarantować sobie bezpieczeństwo i dobrobyt bez oglądania się na ogólny światowy ład. Unia Europejska powinna szybko się zredefiniować i budować nowe sojusze, a także wyznaczyć obszary swojej przewagi. Wiedzy i raportów, by to zrobić, mamy aż nadto. Tę samą lekcję ma do odrobienia nasz kraj. Mamy silny głos w Europie i powinniśmy z tego korzystać.
Dla biznesu będzie to kolejna próba zwinności operacyjnej – krytycznej rewizji planów rozwoju, zdefiniowania nowych zagrożeń, np. w sferze dostępu do taniej, najlepiej zielonej energii. Czy mamy bać się tej globalnej zmiany? Niekoniecznie. Przecież może przynieść coś pozytywnego. Nowy porządek często oznacza pozbycie się dysfunkcji poprzedniego. Poza tym zapowiedzi wielkich, radykalnych zmian często okazują się przeszacowane. Bo nawet najbardziej śmiałe pomysły koniec końców trzeba przełożyć na liczby. Wierzę w zdrowy rozsądek.
Państwu i sobie życzę przede wszystkim pokoju za naszą granicą. Wszyscy żyjemy nadzieją na zakończenie wojny w Ukrainie, która każdego dnia przynosi ludziom cierpienie. Pokój w naszym sąsiedztwie zmniejszyłby poczucie zagrożenia, które wszyscy mamy. Czas na zacieśnienie relacji z Ukrainą i jej odbudowę.
Marek Piechocki jest współzałożycielem największej polskiej firmy odzieżowej LPP, zarządzającej pięcioma markami modowymi: Reserved, Mohito, House, Cropp i Sinsay. Od początku kariery zawodowej koncentruje się na rozwijaniu własnego biznesu – obecnie jego firma z sukcesem prowadzi działalność na 40 rynkach. W 2013 r. magazyn „Harvard Business Review” uznał go za najskuteczniejszego CEO w Polsce. Jest absolwentem Wydziału Budownictwa Lądowego Politechniki Gdańskiej i Uniwersytetu Technicznego Carlo Wilhelmina w Brunszwiku oraz podyplomowych studiów Advanced Management Program dla menedżerów najwyższego szczebla w IESE Business School przy hiszpańskim Uniwersytecie Navarry.