Pierwszy Grek, który zagłosuje na "tak"

Jakub Krupa
opublikowano: 2015-07-04 14:48

Giorgios ma koło czterdziestki. Wysoki, lekko siwy facet. Zaczepia mnie, kiedy przeglądam jedynki sobotnich gazet. - Jak tam Twój grecki, zrozumiesz coś z tych okładek?

Przyznaję, że niewiele. Rozmawiamy dobre pół godziny. - Wszystko Ci wytłumaczę.

Giorgios jest pierwszym, który otwarcie mówi mi, że zagłosuje na tak. Mieszka w Atenach od 1973 roku, więc pamięta jeszcze poprzednie referendum, przeciwko generałom, w 1974. - Ale nie popieram tego, co robi Europa. Chcę być częścią Unii Europejskiej, nie wyobrażam sobie powrotu do drachmy, ale trzeba będzie tu coś zmienić. W przeciwnym razie za nami pójdą problemy innych, bo sposób radzenia sobie z kryzysem jest po prostu niemądry i nie działa - tłumaczy.  

- Niesamowite, jak dużo jest teraz podziałów. Rodziny podzielone, pokłócone, głównie według linii pokoleniowej. Młodzi głosują na nie, starsi na tak. Wiesz, to jak z niebezpiecznym prowadzeniem samochodu - z czasem się uczysz, żeby trochę uważać. Wszyscy jednak zapominają, że niezależnie od wyniku, w poniedziałek musimy wrócić do rozmów, poprosić o kolejne finansowanie na jakichś nowych zasadach, a i my, podzieleni w kraju, będziemy dalej żyli ze sobą. Te podziały i agresywna retoryka jest niebezpieczna - opowiada. 

Najbardziej go martwi to, że ludzie są smutni, przygnębieni. - Wtedy niczego się nie chce. Żeby wyjść z tego kryzysu, musimy zacząć od zmiany w swojej głowie. Więcej się uśmiechać - opowiada. 

Próbuje sam to trochę zmienić. W jego kiosku wydawanie reszty odbywa się za pomocą specjalnej, podświetlonej, krętej tuby. Pieniądze dziennie kręcą się podczas spadania, a ludzie... zupełnie zaskoczeni, uśmiechają. - Widzisz, działa! - Giorgios klaszcze w dłonie.

- Wczoraj nawet przyszła do mnie izraelska telewizja, żeby zrobić materiał o tym systemie przeciwko kryzysowemu stresowi - chwali się. 

W nocy Giorgios jedzie na referendum. Zabiera całą rodzinę i przez noc będą podróżowali do małej wioski w Messenii, na Półwyspie Peloponeskim. Trzy godziny.

- Jak chcesz, możemy Ciebie zabrać. Poznasz perspektywę greckiej wsi - tłumaczy.   Kiedy rozchodzimy się, chcą mi dać butelkę wody na resztę dnia. - Mały bailout dla Polski - żartuje. - Chociaż raz to my będziemy dawali, a nie brali - dodaje.