Piłka: dobry biznes czy kosztowne hobby

Kazimierz Krupa
opublikowano: 2004-10-04 00:00

Manchester United jest spółką notowaną na giełdzie w Londynie, i mimo normalnych wahań, jakim podlega jego kurs, bywa jedną z lepszych inwestycji rynkowych: jego walory mają wyższą niż przeciętna stopę zwrotu (na początku tego roku osiągnęły maksymalny poziom w historii), firma regularnie wypłaca dywidendę.

Chelsea Londyn wydało już na najróżniejsze transfery ponad 300 mln EUR, ale tak naprawdę nikt nie wie ile, podobnie jak nikt nie zna jego budżetu i dalszych planów, bo te zależą od hojności jego właściciela, najbogatszego Rosjanina Romana Abramowicza. A ma z czego czerpać, bo kontroluje pośrednio kompanie naftowe Sibnieft oraz Rosyjskie Aluminium, jego majątek zaś wyceniany jest na 11,5 mld USD.

Real Madryt ma ponad 100 mln EUR długu, co nie przeszkadza mu, a raczej jego prezesowi, realizować danej kibicom obietnicy, że każdego roku w drużynie Galacticos pojawi się kolejny galaktyczny gracz (niezależnie od kosztów, jakie to musi pociągnąć). Zadłużenie pozostaje na mniej więcej tym samym poziomie, a drużyna jak przegrywała, tak przegrywa — chociaż w pięknym stylu.

Sposób finansowania klubów, zarówno po stronie przychodów, jak i wydatków, jest zasadniczo różny. Jedno wszakże jest wspólne: niezbędne są sukcesy i chętni do oglądania tych sukcesów. Nie inaczej (zachowując oczywiście odpowiednie proporcje) jest w Polsce. Po czarnym czwartku, kiedy przeciętny klub europejski, a nawet — geograficznie rzecz biorąc — azjatycki utarły nosa naszym lokalnym gwiazdorom z Legii Warszawa i Wisły Kraków, wraca pytanie: czy piłka nożna może być w Polsce opłacalnym biznesem? Próbę odpowiedzi na to pytanie kilka lat temu wziął na siebie Bogusław Cupiał, właściciel Tele Foniki i dominującej na polskim rynku piłkarskim Wisły Kraków. A w tym roku, by odpowiedź była bardziej wiarygodna, zaczął jej również poszukiwać Mariusz Walter, jeden z szefów i właścicieli koncernu medialnego ITI, który kupił Legię Warszawa. Na razie obaj panowie zdają się żałować swojej nadmiernej ciekawości — woleliby nie wiedzieć.

Wisła Kraków, w którą Bogusław Cupiał zainwestował już kilkadziesiąt milionów euro (ostatnio powiększył roczny budżet klubu z 20 do 32 mln zł), bije wszystkich na krajowym podwórku i równie regularnie dostaje lanie w Europie. I to od słabych przeciwników. W efekcie nie ma ani premii za zwycięstwa w europejskich pucharach, ani wpływów z praw do transmisji i sprzedaży biletów na te mecze, a dochody z transferów nie cieszących się uznaniem w Europie naszych gwiazdorów wystarczają ledwie na ciepłą wodę.

Mina, jaką prezentował Mariusz Walter podczas transmisji z żenującego meczu Legia Warszawa–Austria Wiedeń, mówiła praktycznie wszystko. Ponad 20 mln złotych, jakie ITI wyłożył na spłatę długów zakupionej Legii, kolejne miliony wydane na prawa do transmisji meczów pucharowych polskich drużyn (w tym Legii) wydają się mocno zagrożone. Trudno to będzie wytłumaczyć potencjalnym nabywcom akcji wybierającego się na giełdę koncernu. A i o zyskach wizerunkowych trudno mówić. Raczej o stratach. Ot, jaka piłka — taki biznes.